[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w gardle, gdy widziała Huberta okrywającego kocem swoje dziewczyny,
które zasnęły przy karmieniu. Albo gdy, tak jak wczoraj, zobaczyła na
ulicy parę staruszków trzymających się za ręce.
Szli wolno. Przygarbieni, zmęczeni życiem  a może to była tylko
jej interpretacja? Może szli wolno, bo odkryli, że nie warto się śpieszyć?
%7łe resztki sił lepiej zachować na coś innego?
Mężczyzna miał zadyszkę, kobieta coś mu opowiadała, on
potakująco kiwał głową. Usiedli na ławce na skwerze. Ona wyjęła
z torebki woreczek z okruchami chleba. Natychmiast zebrało się wokół
nich stadko gołębi. Karmili je oboje.
Magda widziała to wszystko, bo stała w kolejce do kiosku tuż obok
ich ławki. Kolejka nie była długa  zaledwie dwie osoby, ale trochę to
trwało, bo stojąca przed nią klientka była bardzo niezdecydowana.
Kiedy wreszcie Magdalena doczekała się swoich chusteczek
higienicznych, staruszka wkładała do torebki starannie złożony pusty
woreczek.
 Chodzmy, kochanie.  Mężczyzna wyciągnął rękę, pomagając
kobiecie wstać z ławki.
Magdalena nie mogła oderwać od nich wzroku. Musiała się
dowiedzieć.
 Dzień dobry. Ja wiem, że to nie wypada, i bardzo przepraszam za
moją ciekawość, ale& jak długo są państwo ze sobą?
Mężczyzna spojrzał zaskoczony, kobieta uśmiechnęła się do
Magdy:
 Dużo więcej niż pani żyje na tym świecie& Czterdzieści osiem
lat& Aż trudno w to uwierzyć& Właśnie wczoraj obchodziliśmy
rocznicę ślubu.
%7łegnani najlepszymi życzeniami Magdaleny poszli dalej,
trzymając się za ręce. A jej przyszło wtedy do głowy, że może carpe
diem oznacza coś zupełnie innego, niż robiła do tej pory. %7łe zamiast
smakować dni, zadowala się życiowym fast foodem, a to, co
najważniejsze, przecieka jej przez palce.
Przed chwilą spotkała jeszcze jedną niezwykłą staruszkę.
Zwróciłaby na nią uwagę nawet bez tych rozsypanych pomarańczy. Bo
jakby można było nie zauważyć srebrnowłosej, eleganckiej starszej pani
w niebieskiej pelerynie i ciemniejszym o ton kapeluszu, tak różnej od
spotykanych zazwyczaj osób w jej wieku. Magdalenie zdawało się, że
kobieta nie idzie, ale płynie ulicą, a niesienie wypchanej papierowej
torby nie sprawia jej żadnej trudności. Tej torby, z której chwilę pózniej
wysypały się pomarańcze, a kilka z nich potoczyło się po chodniku
prosto pod stopy Magdy. Podniosła je więc i wrzuciła staruszce do
torby, nie tej podartej papierowej, która już spoczywała w śmietniku, ale
nowej  płóciennej, którą kobieta wyjęła z torebki.
 Dziękuję, dziecko.  Szare oczy kobiety rozjaśniał uśmiech,
a siateczka zmarszczek wokół oczu, ust i na policzkach skojarzyła się
Magdalenie z mapą wyznaczającą życiowy kierunek. Na twarzy
staruszki zdecydowanie więcej było tych od śmiechu&  Wez, proszę.
Na zdrowie.
Magda nie miała szczególnych skłonności do fantazji, ale w tym
momencie poczuła się jak bohaterka baśni obdarowana przez wróżkę
magiczną pomarańczową kulą, którą jedynie niewtajemniczeni mogli
uznać za zwykłą pomarańczę.
Podobnie chyba musiał się poczuć chudy nastolatek
w podniszczonej kurtce, który podając staruszce znalezione owoce,
usłyszał:
 Dziękuję panu. Bardzo dziękuję. A ta niech będzie na zdrowie.
Magdalena widziała, jak chłopak, słysząc to  panu , dumnie się
wyprostował, a podarowaną mu pomarańczę przyjął z takim
szacunkiem, jak rycerz miecz podczas pasowania.
Kobieta zniknęła za rogiem ulicy, chłopak też gdzieś się rozpłynął,
i gdyby nie ta pomarańcza w torebce, Magda zastanawiałaby się, czy to
wszystko nie było czasami tylko przywidzeniem.
Chciałaby opowiedzieć dziewczynom, co jej się przydarzyło, ale
nie wierzyła, że potrafi oddać całą magię tej sytuacji. Musiałyby
zobaczyć tamtą kobietę& Spojrzała na zegarek. Nie musiała się
śpieszyć. W Piwnicy pod Liliowym Kapeluszem były umówione
dopiero za pół godziny. Co prawda życie towarzyskie ostatnio przestało
Magdę bawić, ale na spotkanie z Marysią i Martą biegła jak na
skrzydłach. Z nimi czuła się jakoś inaczej& prawdziwiej&
*
Maria przyszła do Piwnicy pod Liliowym Kapeluszem prawie
godzinę przed czasem. Miała nadzieję, że go spotka. Jakoś nie mogła
sobie tego Rajmunda wybić z głowy. Co rusz wracała myślami do
tamtego spotkania, analizujÄ…c je ciÄ…gle na nowo i wzdychajÄ…c przy tym
jak pensjonarka.
Gdyby chciał, toby się skontaktował  szeptał Marii w ucho
złośliwy chochlik, ale zaraz potem przychodziło jej do głowy, że
przecież nie dzwoniła do Rajmunda na komórkę, tylko na telefon
stacjonarny, nie wiadomo, jaki ma aparat, może mu się jej numer nie
wyświetlił i po prostu go nie ma. Ale przecież mógł poprosić o numer 
wtrącał się chochlik i wtedy już brakowało jej argumentów, więc po raz
setny odtwarzała w myślach to spotkanie, szukając punktów zaczepienia
dla nadziei. Gdyby była Magdą, podeszłaby teraz do baru i wypytała
właścicielkę, czy Rajmund nadal tu bywa i kiedy najłatwiej go spotkać.
Ale Magdą nie była, więc stwierdziwszy, że go nie ma, usiadła przy
stoliku, przy którym siedziały poprzednio, i wyjęła z torebki książkę.
Zabrała ją ze sobą, żeby nie siedzieć bezczynnie nad filiżanką kawy. Bo
zdecydowała się na kawę na początek. Czarną i mocną. Z odrobiną
brązowego cukru dla przełamania goryczy. A potem grzane wino.
Razem z dziewczynami oczywiście. Polubiła grzane wino. Nawet kupiła
sobie do domu butelkę, ale jej jeszcze nie otworzyła. Bo z kim miałaby
je wypić? Do lustra, sprawdzając klasówki? Przez tę godzinę
w oczekiwaniu na dziewczyny mogłaby sprawdzić z piętnaście, ale
przecież nie będzie się wygłupiać w kawiarni. Wróciła myślami do
grzanego wina, zła na siebie, że nawet teraz ma w głowie szkołę.
Właściwie to niepotrzebnie je kupowała, bo była przekonana, że żadne
wino nigdzie i z nikim nie będzie jej smakowało tak, jak to tutaj.
Próbowała czytać, ale puste krzesło Rajmunda przyciągało jej
wzrok jak magnes.
 Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka
tam nie było  Maria przypomniała sobie słowa z którejś książki
o Puchatku. Idealnie pasowały do tej sytuacji.
Maria kochała Kubusia Puchatka i jego spostrzeżenia, Kubuś
Puchatek i Chatka Puchatka zajmowały w jej biblioteczce honorowe
miejsca, wracała do nich wielokrotnie, za każdym razem odkrywając coś
nowego. Jej egzemplarze, przechowywane pieczołowicie od drugiej
klasy (dostała je w nagrodę w konkursie recytatorskim), kolorowe od
podkreśleń i zakreśleń, roiły się od wykrzykników i myśli zapisywanych
na marginesie. Niektóre fragmenty zaznaczone były kilkoma kolorami,
bo Maria często wyłuskiwała z nich jakąś nową myśl. W innych
książkach nie zostawiała śladów. Ale to były książki szczególne. Jej
pierwsze samodzielnie przeczytane.
Ośmioletnia Marysia postanowiła, że przeczyta je sama. Od
pierwszej strony do ostatniej bez najmniejszej pomocy. Na poczÄ…tku
szło jej opornie. Niby litery układały się w wyrazy, wyrazy w zdania, ale
wymagało to wielkiego wysiłku, czasami jakiś bardziej skomplikowany
fragment musiała przeczytać dwa, trzy razy, żeby zrozumieć, a już po
kilku stronach zaczynała boleć ją głowa. Rzucała wtedy książkę, ale za [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl