[ Pobierz całość w formacie PDF ]
im wyjazdem. W innym wypadku sprzeda posiadłość. Taki
mam wybór. Wielki łaskawca!
Lucinda drgnęła, słysząc rozgoryczenie w głosie przyja
ciółki. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Rachel.
Po chwili twarz Lucindy się wypogodziła.
- Jestem pewna, że to tylko okrutny żart - próbowała
pocieszyć Rachel.
-Nie. On chce mnie ukarać. Wie, że nie mogę znieść
myśli o tym, że obcy ludzie przejmą Windrush. To dziwne,
ale dopóki majątek jest w jego rękach, nie tracę nadziei. Ni
gdy dotąd nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo przeżył
zerwanie przeze mnie zaręczyn. Wiedziałam, że to nie by
ło miłe, ale... - Stłumiła gorzki śmiech. - Co za eufemizm.
To oczywiste, że nie byłam dla niego miła. Nie wiedziałam
tylko, że on naprawdę cierpiał z tego powodu. Nic dziwne
go, że jego przyrodni brat Jason mnie nienawidzi. Jestem
wręcz zaskoczona, że w tej sytuacji jego matka w ogóle
chciała ze mną rozmawiać, a nawet była dla mnie bardzo
uprzejma. Teraz już wiem, jak go to musiało przygnębić. -
Zorientowała się, że nie powinna zdradzać tych wszystkich
szczegółów. Dodała cicho: - Proszę cię, żebyś w tej chwili
nikomu o tym nie mówiła. Po ślubie June i po wyjezdzie
Devane'a do Irlandii możesz powiedzieć Paulowi, jeśli cię
będzie bardzo korciło.
- Nie powinnam była cię o nic pytać. Po co byłam ta
ka wścibska? - Rozpromieniła się nagle i zmarszczyła nos.
- Jeśli Paul mnie teraz o to zapyta, udzielę wymijającej od
powiedzi. - Z czystym już sumieniem powróciła do tematu
- Teraz rozumiem, dlaczego go spoliczkowałaś. Nie mieści
ło mi się w głowie, że mogłabyś tak zareagować na oświad
czyny. Connor wydaje się dżentelmenem w każdym calu,
jest taki... taki...
- Uczciwy? - podpowiedziała ironicznym tonem Rachel.
- Co teraz zrobisz?
- Oczywiście się zgodzę.
Lucinda aż otworzyła usta ze zdumienia.
- Zgodzisz siÄ™?
- Tak, ale mam w zanadrzu pewien plan - odrzek
ła Rachel i poczuła ulgę. Nie powinna mieć wyrzu
tów sumienia z powodu tego planu, gdy w grę wchodzi
dobro rodziny. - On nie wygra tej potyczki - wyjawi
ła. - Gdyby obraził tylko mnie, może nawet uznałabym
to za zasłużoną karę. Na szczęście June i William mogą
wziąć ślub w Windrush; mam na to jego pisemną zgodę.
- Wzięła głęboki oddech, by uspokoić skołatane nerwy.
- Myślałam, że potem będę mogła tam mieszkać z rodzi
cami i Sylvie. - Rozejrzała się po przytulnym salonie,
patrząc na brokatowe zasłony, błyszczące w łagodnym
popołudniowym słońcu. - June przeprowadzi się do
domu Williama w Richmond, chociaż cały czas mówią
o chęci kupna domu na wsi... - Urwała.
%7łal jej było ojca. Wiedział teraz, że ośmieszył się w jej
oczach. W swej naiwności zaufał człowiekowi, który na to
nie zasługiwał. Czuła, że narasta w niej gniew.
- Co za łajdak! - wycedziła przez zęby. - Miał czelność
powiedzieć mi, że ojciec celowo przegrał do niego Win-
drush, licząc na to, że w ten sposób nasze drogi znów się
zejdą. Wyjaśnił nawet, że nie zamierza wypełnić planu oj-
ca, który chciał, byśmy ponownie się zaręczyli. Ten wstręt-
ny egoista śmiał się, że nie będzie żadnego szczęśliwego
zakończenia. Tak jakbym uważała, że ten ewentualny me
zalians można by uznać za możliwy. Poza tym on również
lekceważy mojego ojca. Kiedy pomyślę o tym, że papa tak
go lubił, co ja mówię, wciąż go lubi, zbiera mi się na płacz.
Ojciec nie ma pojęcia, że Connor śmieje się z niego za jego
plecami. Boże, gdzie jest ta Noreen z herbatą! - krzyknęła,
zrywajÄ…c siÄ™ na nogi.
Otworzyła drzwi i zobaczyła służącą w drugim końcu
korytarza, przy schodach prowadzących w dół, do kuchni.
Rachel westchnęła. Zastanawiała się, co też mogło ją za
trzymać aż tak, że spózniała się z wykonaniem polecenia
akurat teraz, gdy Rachel tak bardzo potrzebowała chwili
odprężenia przy herbacie.
Noreen postawiła imbryk na kuchni i szybko umieściła
na tacy porcelanowe filiżanki i talerzyki, srebrne łyżeczki,
cukiernicę i dzbanuszek ze śmietanką. Wykonując te czyn
ności, ani razu nie podniosła głowy. Mocno zaciskała usta,
by powstrzymać drżenie warg, i mrugała, żeby się nie roz
płakać. Nie było jej smutno. To tylko złość, wmawiała so
bie, gdy pieczenie pod powiekami stało się nie do zniesie
nia. Szybko otarła oczy wierzchem dłoni.
Siedzący w końcu sosnowego stołu Sam Smith odłożył
srebrny widelec, który przed chwilą doczyścił do połysku,
i sięgnął po łyżkę. Obrócił ją w palcach, spoglądając z uko
sa na Noreen. Jeśli nawet zdawała sobie sprawę z jego obee-
ności, nie dała tego po sobie poznać. Popatrzyła na imbryk.
Sam czuł, że Noren marzy teraz o tym, by woda jak naj
szybciej się zagotowała, a ona mogła zalać herbatę i wyjść
z kuchni.
- Vera i Bernard wyszli do jej siostry. Podobno bardzo
zle się czuje. Vera wróci tu, żeby przygotować obiad. Annie
posprzątała salon i bawialnię. Powiedziałem jej, żeby zaczę
ła sprzątać pokoje na piętrze.
Noreen pokiwała głową. Była w rozpaczy. A to mi jaśnie
pan" - wymamrotała pod nosem, czując ucisk w gardle. Po
twór! Diabeł wcielony! Dobrze, że się o tym dowiedziała.
Gwałtownie chwyciła parskający wodą czajnik i krzyk
nęła z bólu. Wrzątek prysnął jej na rękę.
Sam wstał ze stołka i podszedł do Noreen.
- Pokaż, co sobie zrobiłaś...
Noreen cofnęła dłoń.
- Nie dotykaj mnie! Miałam już gorsze poparzenia...
Chwycił jej dłoń, jednocześnie odpychając jej drugą rę
ką. Oparzony kciuk przybrał czerwoną barwę. Sam zauwa
żył, że wargi Noreen drżą.
- Rzeczywiście, nic poważnego, miałaś rację - powie
dział, - W każdym razie nie ma powodu do płaczu. Dosta
Å‚aÅ› kiedyÅ› burÄ™ od swej pani?
Popatrzyła na niego zamglonym wzrokiem.
- Nie, ale ty dostaniesz, jeśli nie przestaniesz tyle gadać
i nie będziesz trzymał rąk przy sobie.
Sam wrócił na swoje miejsce przy stole, uniósł łyżkę
i zaczął ją wolno polerować.
- Jesteś kwaśna jak ocet, Noreen Shaughnessy. Co się sta
ło, że jesteś w tak złym humorze? Straciłaś ukochanego?
Noreen przeszyła go morderczym spojrzeniem, a po
chwili wybuchnęła histerycznym śmiechem,
- Typowy mężczyzna. Myślisz, że jeśli kobieta się martwi,
to na pewno dlatego, że porzucił ją narzeczony. Nie potrze
buję mężczyzny. Nigdy nie potrzebowałam. I nie życzę so
bie współczucia ze strony jakiegoś młokosa!
- To nie jest żadne współczucie młokosa - bronił się
Sam. Przyjrzał się błyszczącej łyżce i nie uniósł wzroku,
gdy Noreen popatrzyła na niego zaczerwienionymi od łez
oczami.
- A więc masz ukochanego, który czeka na ciebie w Hert
fordshire. Windrush to posiadłość Meredithów, prawda?
-Była posiadłość - odpowiedziała Noreen z goryczą.
Mam nadzieję, że nie jest jeszcze bezpowrotnie utracona,
pomyślała.
Wiedząc, że Sam bacznie ją obserwuje, dodała szybko:
- Mam tam siostrę. Jeśli chcesz wiedzieć, siostrzane
[ Pobierz całość w formacie PDF ]