[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pocałunkami ani nie powiedział, \e ją kocha... Więc pewnie to
nie były łzy, tylko krople deszczu...
Nie miała jednak wątpliwości, \e się o nią troszczył. I odwie-
dza ją regularnie... Choć z drugiej strony, czy ka\dy porządny
człowiek nie odwiedzałby chorej w szpitalu?
Za du\ą wagę przywiązuję do tego wszystkiego, pomyślała
ponuro. Zawsze wierzymy w to, w co chcemy wierzyć.
Le\ała w klinice ju\ czwarty dzień i tęskniła do domu, ale nic
nie wskazywało na to, by ją chcieli wypisać. 01iver Grant zło\ył
jej złamany nadgarstek, a i Lucinda odwiedziła ją kilka razy. Nie
zaprzyjazniły się, ale niechęć Cassandry osłabła, gdy poznały się
lepiej.
Zapukano do drzwi i weszła roześmiana Joan.
- Mamy licencję! Dostaliśmy najwy\szą ocenę!
- To wspaniale! - zawołała Cassandra.
- Prawda? Spotykamy się wieczorem, \eby to uczcić, a po-
niewa\ nie będziesz mogła przyjść, przyniosłam coś ju\ teraz.
- Mówiąc to, wyjęła z torby butelkę szampana.
- A co na to lekarz?
- Masz na myśli Bevana?
- Tak.
- Nic nie wie. Prawdę mówiąc mało go widujemy, od-
kąd się tu znalazłaś. Przesiaduje u ciebie, zajmuje się Mar-
kiem i ma swoją pracę, więc nie ma czasu na spotykanie się ze
znajomymi.
- Wcale u mnie nie przesiaduje.
- Jeśli tak zajęty lekarz składa ci dwie wizyty dziennie, to
znaczy, \e przesiaduje. - Roześmiana dotąd Joan spowa\niała
i oświadczyła: - Nie zdarzyło mi się dotąd spotkać człowieka
równie opiekuńczego jak on. Kiedy przywiózł cię tutaj, postawił
na nogi cały personel.
Gdy Joan w końcu wyszła, Cassandra uło\yła się wygodnie i
z radością myślała o tym, \e ich wysiłki w walce o przedłu\enie
licencji odniosły skutek. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce,
spojrzenie nabrało blasku. Wiadomość, którą przyniosła Joan,
bardzo podniosła ją na duchu. Nawet jeśli Bevan nie ma zamiaru
dać jej szczęścia w \yciu prywatnym, w \yciu zawodowym
osiągnęła kolejny sukces.
Gdy zjawił się godzinę pózniej, ju\ w progu stwierdził:
- Czujesz się o wiele lepiej. Od razu to widać!
- Tak - uśmiechnęła się. - Właśnie Joan mi powiedziała, \e
dostaliśmy licencję na kolejny rok. Szpital jest bezpieczny przez
następne dwanaście miesięcy!
- To wspaniale! - odrzekł i uśmiechnął się na widok jej ura-
dowanej miny. - Zasłu\yliście na to, a zwłaszcza ty.
- My się uwa\amy za zespól.
Bevan przyniósł jej dwa bukiety: ró\e z kwiaciarni i pęk
kwiatów, które mogły pochodzić tylko z jej ogrodu.
- Od Marka i ode mnie - oznajmił.
Cassandra pochyliła głowę, wdychając ich zapach.
- Ró\e są piękne. I jak to miło ze strony Marka: domyślił
się, \e ucieszą mnie kwiaty z własnego ogrodu.
- Nie zgadłaś. To ró\e są od Marka. Kupił je za własne
oszczędności. A kwiaty w ogrodzie zrywałem ja, bo wiem, ile
dla ciebie znaczy dom.
- Naprawdę? - W jej oczach pojawiły się łzy wzruszenia.
- Naprawdę. Stworzyłaś sobie w tym miasteczku własny
dom... I nie chcesz, \eby ktoś obcy naruszył jego spokój,
prawda?
Był teraz bardzo powa\ny. To nie była rozmowa lekarza z pa-
cjentem ani pogawędka odwiedzającego z chorą. Cassandra u-
znała, \e musi mu powiedzieć prawdę.
- Jeszcze kilka miesięcy temu miałbyś rację - odparła z na-
mysłem. - Kiedy przyjechałeś zastąpić doktora Johna, natych-
miast odgadłam, kim jesteś i postanowiłam zrobić wszystko, \e-
byÅ› nie wtargnÄ…Å‚ w nasze \ycie.
- A teraz?
- Teraz czuję zupełnie inaczej. Masz wszystkie zalety, któ-
rych brakowało Darrenowi i bardzo \ałuję, \e od razu nie powie-
działam ci, kim jest Mark. Bałam się, \e zmieni to nasze \ycie...
I tak się stało.
- Masz na myśli moją przyjazń z Markiem?
- Te\, ale bardziej zaskoczyło mnie to, co się stało ze mną.
- Mianowicie? - spytał cicho.
- Nie udawaj, \e nie wiesz.
- Chciałbym wiedzieć, ale na razie jestem pewien tylko mo-
ich uczuć. - Ujął jej zdrową rękę i delikatnie ją głaszcząc, mówił:
- Odkąd straciłem rodzinę, jestem samotny. Nie przeczę, \e inte-
resowały się mną kobiety; niektóre nawet chciały się ze mną
związać, ale nigdy mnie to nie pociągało. Dopiero kiedy pozna-
łem ciebie i Marka... Nie szukałem gotowej rodziny, mógłbym
mieć własne dzieci, ale ty jesteś taka piękna, a Mark jest tak
wspaniałym chłopcem, \e zachwyciłem się wami od pierwszej
chwili. Kiedy dowiedziałem się, \e spałaś z tym moim nieodpo-
wiedzialnym bratem, oszalałem z zazdrości... i byłem wściekły,
\e nie uznałaś za stosowne poinformować mnie o tym. Potem,
kiedy odkryłem, \e jesteś tą dziewczyną, którą niesprawiedliwie
oskar\yłem wtedy na cmentarzu, zrozumiałem twoją wrogość
w stosunku do mnie. Nie rozumiałem jednak, dlaczego, ilekroć
cię dotknę, zaczyna się z nami dziać coś dziwnego.
Cassandra słuchała jak urzeczona. Czy Bevan rzeczywiście
otwiera przed niÄ… serce?
- Kiedy nie pojechałaś z nami do Australii - ciągnął - do-
szedłem do wniosku, \e wolisz powierzyć mi syna, ni\ być ze
mną. Nie podbudowało mnie to psychicznie.
Uniosła rękę i dotknęła palcem jego warg.
- śśś... - powiedziała łagodnie. - Nie pojechałam do Au-
stralii, bo myślałam, \e mnie nienawidzisz. Pamiętasz, \e kazałeś
mi zejść ci z oczu?
Uśmiechnął się.
- Przyznaję. Trochę przesadziłem, ale byłem zdruzgotany
odkryciem, \e ze wszystkich ludzi na świecie trafiłaś właśnie na
mojego brata.
- Ale nigdy mnie o to nie spytałeś. Nigdy nie dałeś mi szansy
wyjaśnienia, jak to naprawdę było. A przespałam się z nim tylko
raz. Był taki czarujący, \e nie mogłam się mu oprzeć. Kiedy się
zabił, spotykał się ju\ z Lucindą. To ona go namówiła do wejścia
na wie\ę. Kiedy zdałam sobie sprawę, \e jestem w cią\y, wcale
się nie ucieszyłam, bo Darren mnie nie kochał. Ale nigdy nie
\ałowałam tego, \e urodziłam Marka i ka\da spędzona z nim
chwila była mi droga.
- A czy znajdziesz w swoim \yciu miejsce dla kogoÅ› jeszcze?
- spytał, patrząc jej w oczy tak, \e serce zabiło jej mocniej.
- Zale\y, kto o to poprosi - powiedziała z czułym u-
śmiechem.
- Wędrowiec, który nigdzie nie zagrzał miejsca, ale teraz
chciałby wreszcie osiąść i zało\yć dom.
Rozbłysły jej oczy.
- Tu? W naszym miasteczku? Zostaniesz u nas?
- Jeśli za mnie wyjdziesz, Cassie. W dniu ewakuacji szpitala
zło\yłem Johnowi ofertę odkupienia praktyki i zaraz potem do-
wiedziałem się, \e najdro\sza mi kobieta zaginęła. Gdybyś uto-
nęła, chybabym oszalał.
Cassandra pogłaskała go po twarzy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl