[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czterech kobiet.
- Seryjne morderstwa - Moore schylił głowę, jakby w modlitwie. W czym mogę
pomóc?
- Czy składał ojciec ubiegłego lata zamówienie u O'Donnely's Religious Suppliers w
Bostonie?
- W Bostonie? - Moore wolną ręką bawił się różańcem przy pasku. - Nie. Ojciec
Jessup zajmuje siÄ™ dostawami. On zamawia to, czego nam potrzeba, w firmie mieszczÄ…cej siÄ™
w Waszyngtonie.
- Czy ma ojciec skrytkÄ™ pocztowÄ…?
- Nie, dlaczego? Wszystkie nasze przesyłki dostarczane są bezpośrednio do
probostwa. Przepraszam, detektywie...
- Paris.
- Detektywie Paris. O co właściwie chodzi?
Ben przez chwilę wahał się, po czym postanowił postawić wszystko na jedną kartę.
- Nazwisko ojca figuruje na zamówieniu przedmiotów, które posłużyły za narzędzia
zbrodni.
Zauważył, jak palce na różańcu zacisnęły się. Moore otworzył usta, po czym szybko je
zamknął. Wyciągnął rękę i chwycił się oparcia krzesła.
- Ja... czyżbyście mnie podejrzewali?
- Istnieje możliwość, że ojciec zna lub miał kiedyś kontakt z mordercą.
- Nie mogę w to uwierzyć.
- Może ojciec usiądzie? - Ed delikatnie dotknął jego ramienia i pomógł mu usiąść.
- Moje nazwisko... - wyszeptał Moore. - Niewiarygodne. - Po czym zaśmiał się, drżąc
na całym ciele. - Otrzymałem je w katolickim sierocińcu w Wirginii. Nie wiem nawet, jak
brzmi prawdziwe.
- Ojcze Moore, nie jest ojciec podejrzanym - odezwał się Ben. Mamy świadka, który
mówi, że morderca jest białym człowiekiem. Poza tym ma ojciec rękę w gipsie.
Moore zgiął czarne palce, które natychmiast zniknęły pod gipsem.
- Kilka niezbyt groznych złamań. Przepraszam. - Wciągnął powietrze, próbując wziąć
się w garść. - Będę z wami szczery. O tych morderstwach nieraz się u nas mówiło. Prasa
przezwała go Księdzem .
Ale policja jeszcze tego nie potwierdziła - wtrącił Ed.
- W każdym razie my wszyscy zrobiliśmy tu rachunek sumienia, szukając odpowiedzi
na dręczące nas pytania. Szkoda, że ich nie znalezliśmy.
- Czy ojciec jest zaprzyjazniony ze swoimi parafianami?
Moore ponownie odwrócił się w stronę Bena.
- Bardzo bym chciał, aby tak było. Oczywiście znalazłoby się kilku takich. Raz w
miesiącu mamy wspólną kolację, pózniej są występy grupy młodzieżowej. Obecnie
planujemy potańcówkę dla Teen Club na Zwięto Dziękczynienia. Obawiam się, że ich nie
pomieścimy.
- Czy jest ktoś, kto sprawia ojcu problemy, ktoś, kogo mógłby ojciec określić jako
rozchwianego uczuciowo?
- Cóż, moja praca polega na przynoszeniu ulgi strapionym. Mamy do czynienia z
nadużywaniem narkotyków oraz alkoholu, a przed kilkoma miesiącami zdarzył się nie
przynoszący nam chluby wypadek pobicia żony. Nie ma tu jednak nikogo, kto według mnie
byłby zdolny do dokonania zbrodni.
- Nazwisko ojca mogło zostać wyciągnięte z przysłowiowego kapelusza lub też użyte,
ponieważ zabójca identyfikuje się z ojcem jako księdzem. - Ben przerwał, wiedząc, że
wkracza na bardzo niepewny grunt. Ojcze, czy ktoś przyszedł do ojca do spowiedzi i w
jakikolwiek sposób wyznał, że wie coś o tych morderstwach?
- Znów mogę szczerze odpowiedzieć: nie. Czy jest pan pewien, że użyto właśnie
mojego nazwiska?
Ed wyciągnął notatnik i przeczytał:
- KsiÄ…dz Francis Moore.
- Nie Francis X. Moore?
Nie.
Moore przetarł ręką oczy.
- Ufam, że ulga nie jest grzechem. Od chwili, kiedy nadano mi imię i od kiedy byłem
na tyle duży, aby nauczyć sieje pisać, zawsze w podpisie używałem litery X, od imienia
Xavier. Uważałem, iż posiadanie drugiego imienia zaczynającego się na X będzie bardzo
egzotyczne i nietypowe.
W praktyce nigdy nie odszedłem od tego zwyczaju. Panowie, każdy dokument, nawet
najmniejszy, podpisuję używając również dodatkowego imienia. Każdy, kto mnie zna, zna
mnie jako księdza Francisa X. Moore'a.
Ed wszystko zanotował. Gdyby kierował się instynktem, powiedziałby dobranoc i udał
się pod następny adres z listy. Procedura była jednak bardziej skomplikowana i nieskończenie
nudniejsza. Przesłuchali trzech innych księży w probostwie.
- No cóż, zmarnowaliśmy tylko godzinę - skomentował Ben, kiedy wracali do
samochodu.
- Dostarczyliśmy tym facetom tematu do rozmowy na całą dzisiejszą noc.
- Mamy kolejną nadgodzinę w tym tygodniu. Księgowi się wściekną.
- Taa. - Ed uśmiechnął się nieznacznie, sadowiąc się na miejscu dla pasażera. -
Cholerne dranie.
- Możemy sobie odpuścić lub też spotkać się z tym byłym kryminalistą.
Ed zastanowił się przez chwilę, po czym wyciągnął torebkę z resztką suszonych
owoców. Powinny mu wystarczyć aż do normalnego posiłku.
- A więc kolejna godzina.
W jednopokojowym mieszkaniu w South East nie było świeżych kwiatów. Mebli, jeśli
te sprzęty w ogóle na tę nazwę zasługiwały, nie czyszczono chyba od czasu, kiedy zostały
kupione od Armii Zbawienia. Aóżko Murphy'ego, którego nikomu nie chciało się złożyć,
przykryte brudnym prześcieradłem zajmowało prawie cały pokój. W powietrzu unosił się
nieprzyjemny odór potu, dawno uprawianego seksu oraz cebuli.
Drzwi otworzyła blondynka z szopą poskręcanych włosów o brązowych odrostach.
Kiedy Ben i Ed pokazali jej swoje odznaki, spojrzała na nich nieufnie. Obwisłe dżinsy
opinały całkiem niezłe siedzenie, a różowy sweter z dużym wycięciem uwidaczniał obwisłe
piersi. Ben ocenił ją na jakieś dwadzieścia pięć lat, choć wokół ust zaznaczały się już głębokie
bruzdy. Oczy miała brązowe, a lewe podkreślone było ogromnym siniakiem, który mienił się
całą gamą barw: od fiołkoworóżowej przez żółtą do szarej. Musiała oberwać jakieś trzy czy
cztery dni wcześniej.
- Pani Moore?
- Nie. Nie jesteśmy małżeństwem. - Blondynka wyciągnęła papierosa z paczki. Paliła
Virginia Slims. - Frank wyszedł po piwo. Wróci za chwilę. Czy ma jakieś kłopoty?
- Po prostu chcemy z nim pogadać. - Ed lekko się do niej uśmiechnął i pomyślał, że do
swojej diety powinna dodać więcej białka.
- Jasne. Mogę wam powiedzieć, że on unika problemów. Mogę to poświadczyć. -
Znalazła pudełko zapałek, zapaliła papierosa, po czym pudełkiem zgniotła małego karalucha.
- Może pije trochę zbyt dużo, ale zawsze pilnuję, aby pił tutaj, gdzie nie może wpaść w żadne
tarapaty. Rozejrzała się po pokoju i zaciągnęła głęboko papierosem.
- To mieszkanie nie wygląda najlepiej, ale odkładam pieniądze. Frank ma teraz dobrą
pracę i można mu ufać. Możecie zapytać się jego szefa.
- Nie przyjechaliśmy tu po Franka. - Ben postanowił na niczym nie siadać. Nie był
pewien, co mogło wypełznąć spod poduszki. - Zdaje się, że niezle się ze sobą zgadzacie.
Dotknęła podbitego oka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]