[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tym razem Fairchild nie zawiadomił żadnych władz. Poinformował natomiast O'Briena, ten z kolei
Pearce'a, a szeryf Calhouna, który za ustaloną cenę zorganizował pomoc Pajutów. Proste, prawda?
- I całe to złoto miało pojechać na wschód w trumnach?
- Jakżeby inaczej? Kto by otwierał trumny... zwłaszcza ze zwłokami ofiar epidemii cholery? W razie
potrzeby można by nawet pochować to złoto z wszelkimi honorami... a w nocy wykopać.
Claremont potrząsnął głową. Wyraznie stracił ducha, był bliski rozpaczy.
- W wagonach za nami siedzą bandyci, w forcie czeka na nas Seep Calhoun i jego banda zdrajców, a
do tego jeszcze Bóg wie ilu Pajutów... - Spokojna głowa - pocieszył go Deakin. - Coś wymyślimy.
Marika obrzuciła go chłodnym, taksującym wzrokiem.
- Nie wątpię, że pan coś wymyślił, panie Deakin - powiedziała. - Prawdę mówiąc, już wymyśliłem.
-
Rozdział dziewiąty
Jałowy, pozbawiony wody wąwóz, którym biegła linia kolejowa, bardzo trafnie nazwano Przełęczą
Złamanego Serca. W pewnym miejscu tor dochodził do małego rozwidlenia. Lewą, czy też południową
odnogę wąwozu ograniczała niemal pionowa urwista skała, prawą zaś łagodny stok, opadający aż do
wyschniętego koryta rzeki, usianego wielkimi głazami. Tworzyły one znakomitą kryjówkę - ma się
rozumieć znakomitą dla ludzi, ale nie dla koni. Najbliższe miejsce, gdzie można było ukryć zwierzęta,
znajdowało się po drugiej stronie doliny, półtora kilometra dalej. Był to gęsty zagajnik sosnowy.
Właśnie tam Biała Ręka uniósł dłoń, zatrzymując oddział strudzonych jezdzców.
Wódz Pajutów zsiadł z konia i wskazał na kamieniste zbocze wąwozu. - Tam stanie pociąg i tam się
ukryjemy - powiedział. - Dalej musimy pójść pieszo. - Odwrócił się do dwóch wojowników. - Wy
zostaniecie z końmi. Zaprowadzcie je głębiej w las. Nikt ich nie może zobaczyć.
Tymczasem w jadalni Henry drzemał koło piecyka, a Fairchild, O'Brien i Pearce siedzieli z głowami
opartymi na blatach stołów i spali, a przynajmniej sprawiali takie wrażenie. W kabinie maszynisty
Deakin ani myślał zasnąć - bez przerwy wyglądał przez okno na szyny. Znieg wciąż sypał i widoczność
była bardzo kiepska. Marika, równie daleka od snu, kończyła poprawiać białe prześcieradło
spowijające Claremonta od stóp do głów niczym kokon. Tylko ramiona pułkownika były odsłonięte.
Deakin skinął na niego ręką i wskazał przed siebie.
- Dojeżdżamy do Przełęczy Złamanego Serca. Mamy jeszcze ze trzy kilometry. Ale pan przejdzie
tylko półtora. Widzi pan ten zagajnik sosnowy po prawej? - zapytał. Claremont skinął głową. - Tam
zostawili swoje konie. Na pewno pod strażą. - Ruchem głowy wskazał karabin
w rękach pułkownika, należący kiedyś do Rafferty'ego. - Niech im pan nie daje równych szans. Niech
pan sobie wybije z głowy uczciwą walkę.
Claremont bez słowa pokiwał głową. Jego twarz była równie bezlitosna jak twarz Deakina.
Biała Ręka i jeden z jego wojowników przycupnęli za urwistą skałą na zboczu po prawej stronie
wąwozu, obserwując leżący poniżej wschodni wjazd na przełęcz. Znieg już ledwie prószył, dzięki
czemu widzieli tor aż po odległy zakręt. Jak dotąd, nic nie zauważyli. Nagle wojownik dotknął ramienia
wodza. Obaj przekrzywili głowy, wytężając słuch. Rozpoznali dalekie jeszcze, lecz wyrazne sapanie
lokomotywy. Biała Ręka spojrzał na swego towarzysza i szybko skinął głową.
Deakin wyciągnął zza pazuchy dwie laski dynamitu, które zwędził wcześniej z wagonu z
prowiantem, ostrożnie schował jedną do skrzynki z narzędziami, a drugą zatrzymał. Wolną ręką zdławił
przepustnicę. Pociąg zwolnił.
O'Brien obudził się raptownie, podskoczył do najbliższego okna, szybko przetarł zaparowaną szybę i
wyjrzał na zewnątrz. Odwrócił się do Pearce'a.
- Zbudz się, Nathan! Zbudz się, zwalniamy! Wiesz, gdzie jesteśmy? - Na Przełęczy Złamanego Serca.
Spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Fairchild drgnął, wyprostował się i podszedł do okna.
- A ten co znowu knuje? - zapytał z niepokojem.
Deakin rzeczywiście coś knuł. Gdy pociąg zwolnił tak, jakby lada chwila miał stanąć na dobre,
zapalił lont dynamitu, precyzyjnie wyliczył czas i wyrzucił ładunek z prawej strony kabiny.
Jednocześnie Claremont stanął przy schodkach po lewej. W jadalni Pearce, O'Brien, Fairchild i Henry
odskoczyli mimowolnie od okna, zasłaniając się rękami, gdy tuż przed sobą ujrzeli nagle oślepiający
błysk, któremu towarzyszył głuchy, donośny huk. Po chwili znów przycisnęli twarze do ocalałej szyby.
Tymczasem Claremont wyskoczył z lewej strony kabiny i stoczył się z nasypu. Przez chwilę leżał bez
ruchu, prawie niewidoczny pod biaÅ‚ym prze§cieradÅ‚em. Deakin przyspieszyÅ‚.
Zdumienie czterech mężczyzn w jadalni nie dorównywało osłupieniu Białej Ręki i jego towarzysza.
- Być może nasi przyjaciele chcieli nas uprzedzić, że nadjeżdżają. Widzisz, już ruszyli.
- Tak. Ale widzę coś jeszcze! - Drugi Indianin zerwał się na nogi. - Wagony z żołnierzami! %7łołnierze!
Nie ma ich! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl