[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Zaraz  odparła Cazita.
 Zaraz... nie, niepodobna... naciesz się ojcem  zawołał Konrad  ja poczekam.
Trochę też od tej chwili poweselał, mówili z Maćkiem o wyborze w drogę, o podróży, o
powrocie i jak tam w domu zastanÄ….
 To jakbym widział, proszę jegomości  rzekł Maciek.  Dalifur wyleci z łysą głową, bez
czapki, ręce do góry podniesie i upłacze się... Murzynowska w szafranowej chustynce... Ste-
fanek boso... z praczkarni, z folwarku, co żyje, powylatuje. Pan! pan! pan nasz! A tu i ksiądz
proboszcz z plebanii zdyszany leci... i po wsi rozchodzi się wieść o przybyciu... wszędy ra-
dość, wesele... Nazajutrz wójt ze starszymi powinszować powrotu! A jezioro nasze szumi
sobie: pan powrócił! drzewa szemrzą: pan... bociany krzyczą: pan... sroka śmieje się na pło-
cie: cha! cha! cha! Tylko stary indyk napyrzony, nie rozumiejÄ…c wrzawy, nadyma siÄ™ i skrzy-
dłami sunie po piasku bełkocząc... a ja go po czerwonym nosie: masz trutniu.
Maciek się tak zapędził, że już nawet do niewidzialnego indora poskoczył, ale wprędce od-
padła go fantazja... pan, śmiejąc się, zakaszlał mocno, musiał na ławce przysiąść; pełną krwi
chustę odjął od ust... Krew zaraz potem rzuciła się raz drugi. Powlókł się do łóżka... Cazita
siadła przy nim, zdawał się jej nie widzieć... Maćkowi kazał obrazek Najświętszej Panny z
konfederackim ryngrafem i szablą powiesić sobie naprzeciw, oczy w nie wlepił i tak leżał... a
kiedy niekiedy łzy mu poszły z powiek, to ocierając je, wąsa sobie niby pokręcił.
Cazita nie odstępowała go na chwilę... całował ją w ręce, przyciskał do piersi, pocieszał.
 To nic, to nic  mówił  to z powietrza mi przyszło, ale po wypoczynku przeminie. Nie
frasujcie się... bądz wesołą, popłyń z ojcem na przejażdżkę, to cię rozerwie.
Tegoż wieczora w istocie Zeno, zabrawszy córkę i Anunziatę, a sądząc, że Konradowi spo-
kój był potrzebny, wybrał się z nimi na Murano do dawnych znajomych. Ledwie odpłynęła
gondola, Konrad, wyjrzawszy oknem, zawołał na Maćka żywo:
 Słuchaj, chłopcze, słuchaj, a spraw no mi się dobrze, płyń mi zaraz do klasztoru Frari,
spytaj o padre Serafino, a proś ode mnie, aby tu przybył, bo się z nim  dodał ciszej  potrze-
buję rozmówić.
Maciek spojrzał panu w oczy, niespokojny, ale przywykł mu być posłusznym, pochwycił
łódkę i popłynął.
Przez ten czas, gdy nikogo w domu nie było, Konrad się drżącymi rękami przeodział w
bieliznę świeżą, wąsa pokręcił, usiłował sobie nadać twarz i postawę weselszą. Stojące przy
sobie w szkatułce przejrzał papiery, podarł niektóre, uporządkował inne i czekał.
Nierychło chód posłyszał na wschodkach. Ojciec Serafin wchodził powoli z chłopakiem, a
spojrzawszy na leżącego, odgadł od razu, po co go wezwano. Po przywitaniu cichym ujął za
rękę chorego.
 E! e!  rzekł  młodości jeszcze w tobie wiele, dziecko moje, przyjdziesz do zdrowia, nie
trać jeno otuchy.
 Ale mi dobrze, ojcze, i zdrów się czuję, tylko trochę zesłabły  rzekł Konrad  nie sądz-
cie, bym sobie co przypuszczał albo się lękał. Ot tak... dawnom nie był u spowiedzi, chcę się z
sumieniem porachować...
Dość długo trwały zbolałej duszy zwierzenia, a ojciec Serafin pozostał przy łóżku chorego.
90
 Gdy moi powrócą  szepnął Konrad  nie mówcież im, żem was sam wzywał, powiedz-
cie, że przybyliście sami pozdrowić starych znajomych.
Kapucyn głową tylko potrząsł.
 Nie doczekam ja ich tu  odpowiedział  zajadę jutro rano... dziś mnie tam w klasztorze
potrzeba.
Konrad ucieszył się, widząc, że odjeżdża, wsunął mu w rękę jałmużnę, rad był, że powra-
cajÄ…cy go nie zastanÄ….
Zaraz po księdzu wcisnął się Maciek, siadł na ziemi w nogach łóżka.
 A która tam godzina?  zapytał Konrad.
 O! już słonko dobrze zaszło  odparł żywo chłopak  bydełko powróciło z paszy, Pukało,
obszedłszy obory, idzie, zdrowaśki mrucząc, na folwark do wieczerzy... Stefanek poszedł też
pewnie okiennice pozamykać we dworze, a na plebanii księżyna odmawia brewiarz...
Tu zatrzymał się Maciek, a Konrad dodał żywo:
 Mów, mów, co ci się tam więcej śni!
 Ano, już chyba więcej nie wiem  rzekł Maciek  żaby skrzeczą w sadzawce i jezioro się
kołysze... bociany do snu posiadały. Burek chodzi i burczy... cicho! cicho! tylko od młyna
turkot słychać, jak tam koła szumią i tarkoczą... a na wsi może pastuszki gdzie śpiewają... Na
 Anioł Pański dawno przedzwonili...
 A we dworze?  spytał Konrad.
 Pustka, panie.
 Zegar idzie?
 O! ten to siÄ™ nie zajÄ…knie pewnie!
 Która godzina?  począł Konrad.
 Ciemno dobrze... ino nie wiem  dodał chłopak czegoś przelękły  czemu oni nie powra-
cajÄ…...
 Mów o Robninie  poprawił go Konrad.
 Może świecę zapalić?
 Tak, dobrze  słabym głosem zawołał Konrad  przed Najświętszą Panną, zmówiemy
konfederacką litanią... Ale spójrz no, czy nie wracają? Albo nie, mów o Robninie.
Chłopak skrzesał ognia i zapalił świecę; dziwnie mu się blado wydała twarz pana, dziwnie
straszne uczuł po sobie dreszcze i trwogę w duszy. Nastawił ucha, myślał, że posłyszy plusk
przybijającej do brzegu gondoli, ale do kata cicho było jak w grobie.
Konrad zdawał się drzemać.
Na palcach chodził Maciek koło niego.
Podniosły się powieki ciężko.
 Maćku  rzekł  co tam w domu?
 ZpiÄ…, panie.
 Zbliż się... chłopcze...
Chłopak przysunął się do łóżka, chudą, kościstą rękę dobył spod okrycia Konrad, poszukał
wkoło i podał mu woreczek.
 To dla ciebie  rzekł  abyś miał o czym powrócić do domu.
 A! mój panie drogi, przecież my razem pojedziemy.
Chory tylko głową potrząsnął.
 Wez  rzekł  i daj mi rękę, tak i dziękuję ci... niech Bóg szczęści i błogosławi.
Maciek, coraz niespokojniejszy, szlochać począł, pokląkł przy nim.
 Co ty się tam trwożysz  począł Konrad  nie ma czego. Jam zdrów! mnie już dobrze,
tylko mi się bardzo, bardzo... spać chce. Siadaj przy mnie, zaśpiewaj co naszego... po cichu...
ja siÄ™ zdrzemiÄ™...
91
Maćkowi nie na śpiew się zbierało, oczy ocierał i modlił się; Konrad zdawał usypiać. Na-
gle pochwycił się, spojrzał na chłopca, siadł i począł mówić słabym, ale prędkim głosem.
 Słuchaj, co tam się stanie ze mną, w woli bożej; jeślibyś został sam, nie mieszkaj tu dłu-
żej, jedz do domu, do chaty. Powietrze tu niezdrowe, ludzie inni, serca dobre, ale inne, o! nie
nasze... Myśmy nie stworzeni do ich życia ani oni, żeby nas zrozumieć mogli. Tam lepiej,
nawet z samotnością i nędzą... porzuć swego starego, albo go wezmij z sobą... wracaj... mó-
wię ci... bo nie wyżyjesz...
I znowu pochylił się na poduszki.
 Zrozumiałeś?  spytał.
Maciek płaczem tylko odpowiedział.
 Co tu łzy pomogą  wyszeptał chory  nie masz czego jeszcze płakać... to babska rzecz...
wstydz siÄ™...
A po chwili znowu spytał:
 Która godzina? co tam u nas robią? czemu oni nie wracają? wszak na dworze pogoda?
 Pogoda, panie.
 Zwieci księżyc?
 Jeszcze nie wszedł.
 Tu nie taki księżyc, jak u nas...
 Tak! u nas piękniejszy  potwierdził Maciek.
I było potem milczenie... chłopiec przysłuchiwał się ciężkiemu oddechowi pana, który się
zdawał usypiać powoli, ale oddech ten coraz cichł, ustawał i zupełnie go w końcu słychać już
nie było...
Bo nie było już i duszy Konrada na świecie...
92
EPILOG
Przed gospodą  Croce di Malta stał z rękami na pulchnym brzuszku założonymi Il Gran
Ladrone, z twarzą wypogodzoną, czystym sumieniem i dobrze nabitą kaletą, z obliczem krą- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl