[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mieście w kraju, oprócz stolicy, może istnieć nie więcej niż jedna wolnomularska loża.
Pózniej austriackim lożom zabroniono kontaktów z zagranicznymi, a po pewnym czasie -
udziału państwowych urzędników i wojskowych w jakiejkolwiek działalności
wolnomularskiej. W 1795 r. Franciszek I ostatecznie zabronił masoństwa. Posłuszni wobec
prawa galicyjscy masoni sami się rozwiązali, a we Lwowie, jak pisał jeden z historyków,
bałamucenie na pewien czas ucichło".
Finałowym akordem lwowskiej mistyki XVIII w. były wydarzenia związane z procesem
sądowym, który miał miejsce we Lwowie w 1788 r. i nabrał prawdziwego rozgłosu
międzynarodowego. Sprawa była ciekawa ze względu na zaangażowanych w nią ludzi, którzy
za pomocą czarnej magii próbowali rozwiązać swoje problemy. Czterech niemieckich
kolonistów ze wsi Mer-wycze, niedaleko %7łółkwi, zaproszonych swego czasu do Galicji przez
austriacki urząd, zdecydowało się na powrót do rodzinnych Niemiec. Wszystko byłoby
zupełnie legalne, gdyby Niemcy uprzednio nie wzięli dużej pożyczki w banku i potajemnie
nie sprzedali otrzymanego wcześniej od władz bydła i innego inwentarza. Otrzymawszy
znaczną sumę, Jakub Brinkmann, Baltazar Magsmann, Sebastian Bosh i Martin Resh zaczęli
myśleć o tym, jak potajemnie dotrzeć do granicy i przekroczyć ją. Z pomocą przyszedł im
miejscowy %7łyd, który za odpowiednią opłatą zgodził się poznać ich ze starym, kulawym
Ukraińcem, mieszkającym samotnie w lesie pod Wielkimi Mostami i znany był z
umiejętności magicznych. Otrzymawszy pewną kwotę w gotówce, czarownik obiecał ufnym
Niemcom, że przygotuje specjalną maść, która czyni ludzi niewidzialnymi. Znachor sprzedał
kolonistom beczułkę czerwonej substancji, która, odpowiednio zastosowana, powinna była
uczynić ich niewidzialnymi. Trzy doby, przez które maść
208
miała działać, musiały wystarczyć na to, by dostać się do domu, nie narażając się na kontakty
z policją lub służbami granicznymi. Szczodry Ukrainiec dodał do maści jeszcze jakichś ziół i
nasion, które po przekroczeniu granicy miały przemienić się w prawdziwe złoto.
Wróciwszy do Merwycz, Niemcy zaczęli szykować się do ucieczki, ale maść jakoś nie
zadziałała. Zakupiwszy u tego samego kulawca jeszcze jedną beczułkę specyfiku, spróbowali
kolejny raz, ponownie bez powodzenia. W pazdzierniku z Niemcami spotkał się kolejny %7łyd,
który oprócz rozwiązania problemu niewidzialności obiecał jednocześnie poprawę ich
sytuacji finansowej. %7łyd skierował Niemców do starej wiedzmy Andrijichy, która korzystała
z pomocy leśnego ducha Mykity. Do przeprowadzenia niezbędnych rytuałów potrzebowała
trochę cukru, niesolonego masła, wódki, tytoniu i płótna, nie wspominając oczywiście o
wynagrodzeniu finansowym. W lasku, tuż przy swojej wiosce, wiedzma wywołała leśnego
ducha, który, według jej słów, za życia był królem, a po śmierci - skazany za grzechy - musi
błąkać się po świecie. Według opisów kolonistów, Mykita był olbrzymem w fioletowym
płaszczu i okrągłym kapeluszu, miał szeroki pysk i płonące oczy. Duch obiecał całej czwórce
po milionie złotych monet i absolutną niewidzialność przez trzy dni. W zamian za przysługę
były monarcha poprosił o jedno z dzieci Niemców. Po długich sprzeczkach i nie bez
wewnętrznych rozterek, ojcowskie uczucia wzięły górę i umowy nie zawarto. Wracając z lasu
do domu, wiedzma pocieszała Niemców, mówiąc, że duch może jeszcze raz przemyśleć
wszystko i zgodzić się na jakieś cudze dziecko. W czasie kolejnego spotkania Mykicie
zaproponowano dwoje dzieci, które jeden z kolonistów wziął od znajomych na tymczasowe
wychowanie. Mykita odmówił, a pózniej nie chciał także niechrzczonej duszy
nienarodzonego jeszcze przez żonę Magsmanna dziecka. Oślepiony błyskiem obiecanego
złota, Resh zaproponował swoje dziecko, ale w tym momencie odmówił już Mykita. Po
długich i bezowocnych pertraktacjach duch znikł
14 Szemrany.
209
zupełnie. Niepocieszeni koloniści zmuszeni byli umykać w stronę granicy bez pieniędzy i w
widzialnej postaci. Oczywiście pojmano ich i ukarano za próbę oszukania urzędu. Wszystkie
perypetie związane z procesem opisano pózniej w wydanej w Berlinie broszurze. W
następnym XIX w. umiejętność ogłupiania ludzkich rozumów za pomocą magicznych
sztuczek nie miała już tej wcześniejszej elegancji i polotu. Lwów ciągle odwiedzali
mistrzowie magii, jednak sceptyczne oko racjonalisty już nie z takim zainteresowaniem jak
wcześniej patrzyło na śmiałe eksperymenty. Jednocześnie zmęczony pseudonaukową retoryką
Lwów pragnął jaskrawych, wesołych i bezmyślnych uciech. W pierwszej połowie XIX w. z
magicznymi seansami występował we Lwowie światowej sławy mag Ludwik Leopold
Dóbler. Subtelny i elegancki magik był ulubieńcem panujących dynastii w całej Europie i
nieraz występował przed imperatorami i królami. Powstał nawet styl w modzie a la Dóbler".
Swoje lwowskie występy przyjezdny mag zaczynał od tego, że jednym strzałem z pistoletu
zapalał wszystkie świeczki w sali, gdzie odbywał się pokaz. W programie było rozdawanie
papierowych bukietów, które wysypywały się z cylindra magika, manipulacje z magicznym
lustrem, zgadywanie kart. Niesamowite zaciekawienie wywoływał numer programu, w
trakcie którego Dóbler rzucał do garnka z gotującą się wodą martwe gołębie, po
czym te ożywały i latały po sali, siadając na głowach i ramionach widzów. Po występach
maga jego numery starał się naśladować miejscowy sztukmistrz-samouk Stelcer. Ostatnim
magiem, którego lwowskie występy miały posmak mistyki, był Giovanni Bartolomeo
Bosco
- włoski mag, który dwa razy
- w 1827 i 1847 r. gościł w na-
Ludwik Leopold Dubler
210
Giovanni Bartolomeo Bosco
szym mieście. Lwowianie szczególnie zapamiętali drugi występ Bosco, kiedy sztukmistrz
zawinął do Lwowa, wracając z występów na Bliskim Wschodzie. Choć bilety na jego
lwowskie występy były drogie, wszystkie cztery pokazy w marcu 1847 r. miały pełną publikę.
Prasa szalała z zachwytu. Bosco był niewysokim mężczyzną z okrągłym brzuszkiem, co
jednak nie przeszkadzało mu poruszać się zgrabnie. Był jednym z pierwszych w historii
iluzjonistów, którzy nie korzystali ze specjalnych magicznych narzędzi i większość sztuczek
polegała na sprycie własnych rąk. W programie Bosco było odcinanie, a następnie
przywracanie gołębiom głów, strzelanie gołębiem z pistoletu, rozdzieranie żywego królika na
dwa niniejsze, rozrzucanie wśród publiczności bukietów, które brały się z powietrza, i inne
hity ówczesnej magii. Wyjątkowe wrażenie na lwowskiej publiczności robiły seanse
czytania w myślach na odległość". Zatrzymawszy niespodziewanie na kimś z widzów swój
wzrok i uważnie wpatrując się w oczy, Włoch zaczynał powoli opowiadać życiorys tej osoby,
czym siÄ™ zajmuje obecnie itd.
Ostatnim echem dawnej sztuki obcowania z tajnymi siłami natury, które rozeszło się pod
[ Pobierz całość w formacie PDF ]