[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przenikający na zewnątrz jej ciała przez lekką, jasną tkaninę letniej sukienki.
Zaniepokojony tym wyznaniem Flory, %7łarnowiec wstąpił kiedyś do Lendów pod
pozorem porozmawiania z Markiem o sprawach fabryki. Zastał rodzinę przy obiedzie.
Atmosfera panowała nieprzyjemna, duszna, pełna napięcia. Widocznie znów się posprzeczali.
Oczy Marka błyszczały gniewem i urazą, jadł od niechcenia.
- Znów zapomniałaś dodać cebuli do placków, Fiordu, przecież wiesz, że Marek lubi
placki z cebulką, mówiłam ci - głos starej Lendowej brzmiał cicho, lecz z wyrzutem.
Marek odłożył demonstracyjnie widelec. Flora odwróciła się, może miała łzy w
oczach, a może także wzbierał w niej gniew, który usiłowała jeszcze kryć. %7łarnowiec
pomyślał: poeci opiewali zawsze miłość wielką i wspaniałą, którą niszczą i łamią
okoliczności niezwykłe, tragiczne dramaty, walka namiętności ponad ludzką miarę, zbrodnie,
wojny lub śmierć. To nie tak. Największym wrogiem miłości jest powszedniość. Owe
drobiazgi codziennego życia, które oplatają i duszą największe nawet uczucia jak gęsta i
lepka pajęcza sieć. Przez wielkie przeszkody miłość może przefrunąć na skrzydłach, przez
małe musi się czołgać na klęczkach. Bohaterami miłości nie są ci, którzy uzbrojeni w szpadę
czy miecz kładą trupem niezliczonych wrogów swojej kochanki, ale którzy wybaczyć jej
potrafią niewłaściwie przyrządzoną ulubioną potrawę. Niestety, nikogo nie można nauczyć
sztuki współżycia we dwoje, mówi o tym historia ludzkości. A może dlatego właśnie miłość
nie przestaje być atrakcyjna, zawsze nęcąca i świeża, odradzająca się w każdym pokoleniu, że
każdy musi sam poznawać od początku do końca jej upadki i wzloty, zasadzki i sposoby.
Miłość znana ze słyszenia czy lektury jest tylko widokówką z dalekiego kraju, pełnego
uroków i niespodziewanych niebezpieczeństw. Córce nic po tym, że matka opowiada jej o
pierwszym okresie swojego małżeństwa i być może nawet ostrzega ją i daje dobre rady: ona
tego nie widziała, nie było jej na świecie albo była jeszcze małym dzieckiem. Otrzymuje
obraz miłości swojej matki zniekształcony przez lata, które minęły, wzór to dla niej beż
wartości jak model sukni albo film sprzed lat: śmieszny fason i nienaturalny gest.
%7łarnowiec nie wie, czy może i jak w ogóle mógłby pomóc Markowi i Florze. Dałby
im jakiś znak, wyrzekłby życzliwe słowo, ale oni i on stanowią jak by dwa okręty mijające się
z dala na morzu, gest zniekształci oddalenie, słowo zagłuszy wiatr i szum fal. Oni nawet nie
chcą nic widzieć ni słyszeć. Może dopłyną do swojego portu, a może rozbiją się o skały lub
osiądą na mieliznie. Ani %7łarnowiec, ani oni sami, ani nikt na świecie nie zdoła tego
przewidzieć.
%7łarnowiec z westchnieniem odrywa się od fotografii, na której nie szczupła, śniada
twarz Marka, lecz brak tej twarzy sprawił, iż poświęcił mu chwilę niespokojnej i smutnej
zadumy. Na %7łarnowca czekają teraz strony gęsto wylepione obszernymi prasowymi
sprawozdaniami. Będzie przedzierać się przez nie z trudem i bólem, tak jak przeżył tygodnie
procesu Aucji Bitmarowej.
Neofita, człowiek świeżo nawrócony na jakąś wiarę, nie chce nawet słuchać, kiedy mu
mówią, że jego duszpasterz jest człowiekiem duchowo ułomnym i grzesznym. %7łarnowiec
nigdy nie lubił środowiska lekarskiego. Wydawało mu się ono sztucznie wyobcowane ze
społeczeństwa, bezzasadnie wywyższone. Chętnie dawał posłuch prawdziwym lub
zmyślonym wieściom o krociowych zarobkach lekarzy, o bezdusznym traktowaniu przez nich
niezamożnych pacjentów, o karierowiczostwie i wstecznych poglądach. Kilka ostatnich
głośnych procesów zdawało się potwierdzać jego nieufność. W dniach, które nastąpiły po
katastrofie na przejezdzie, %7łarnowiec przeżył coś w rodzaju wstrząsu. Ludzie w białych
kitlach szpitalnych zaimponowali mu, poruszyli go do żywego swoją bezinteresownością,
hartem woli, solidarnością.
Podziwiał zwłaszcza Aucję. Wieści ze szpitala rozchodziły się szybko i sprawnie po
mieście. Wszyscy mówili głośno o operacji, jaką zrobiła Donatowej, o innych
niebezpiecznych i trudnych operacyjnych zabiegach, które uratowały życie i zdrowie rannym
w katastrofie. %7łarnowiec poczuł dla tej drobnej, szczupłej kobiety o poważnych, szarych
oczach nabożny niemal szacunek. I oto nagle wybuchła sprawa otrucia Donatowej.
Oskarżenie, sformułowane,- jak zapewniał prokurator Brand, z całą ostrożnością i rozwagą,
ujawniające w lekarce morderczynię, spadło na %7łarnowca niby grom z jasnego nieba Nie
mógł i nie chciał w to uwierzyć. Czy mógłby jeszcze kiedykolwiek w ogóle Wierzyć ludziom,
gdyby ta potworność okazała się prawdą? Nie mógł sprzeciwić się Brandowi, nie miał do tego
żadnych podstaw i nie rozporządzał żadnym dowodem, który zdołałby obalić twierdzenie
prokuratora.
Zdążył tylko jeszcze pojechać do szpitala, zanim Aucję aresztowano. Gdy jechał,
obawiał się, że zastanie kobietę zdenerwowaną, roztrzęsioną, szlochającą lub przynajmniej
zapłakaną. To by mu nie pasowało do obrazu, jaki miał w swojej pamięci. Aucja jednak nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]