[ Pobierz całość w formacie PDF ]

od niego zupełnie uwolnić; zostaje z tobą, nawet kiedy sądzisz, że jesteś wolny.
To drzwi w jedną stronę i o ile wiem, jeszcze nie udało mi się przez nie wrócić.
Jednak wydawało się to niemożliwe. A mimo to, myślał, to dowodzi, jak bar-
dzo się boję — co wytknęła mi Roni Fugate. Boję się tak (przyznaję), że go-
tów jestem zostawić tam Barneya, tak jak on zostawił mnie. A Barney posłużył
się swoimi zdolnościami prekognicyjnymi, więc przewidział wszystko, widział to
tak, jak ja teraz — po fakcie. On wiedział z góry to, czego ja musiałem doświad-
czyć. Nic dziwnego, że zawiódł.
Kto zostanie poświęcony w ofierze? — zapytywał siebie Leo. Ja, Barney, Felix
Blau. . . który z nas zostanie pożarty przez Palmera? Ponieważ tym właśnie dla
niego jesteśmy; obiektami do skonsumowania. On jest potwornym jamochłonem,
wielką paszczą, rozwartą, gotową nas pochłonąć.
Jednak Palmer nie jest kanibalem. Ponieważ wiem, że to nie człowiek. W skó-
rze Palmera Eldritcha kryje się coś innego.
Nie miał pojęcia, co by to mogło być. Wiele mogło się zdarzyć w bezmiarze
Kosmosu między Proximą a Słońcem, zarówno w drodze tam, jak i z powrotem.
143
Może stało się to, myślał, kiedy Palmer leciał tam; może przez te długie lata po-
żerał Proxów i wylizawszy talerz wrócił do nas. Uff. Leo zadrżał.
No, pomyślał, jeszcze dwie godziny niezależnego życia plus czas, jaki zajmu-
je podróż na Marsa. Może dziesięć godzin indywidualnej egzystencji, a potem. . .
połknięty. A ten odrażający narkotyk rozprowadza się na całym Marsie; pomyśl,
wyobraź sobie te tłumy skazane na iluzoryczne światy Palmera Eldritcha, opla-
tane siecią, którą na nich zarzuca. Jak nazywają to buddyści z ONZ z Hepburn-
Gilbertem na czele? Maja. Welon złudzeń. Gówno, pomyślał z pogardą i wycią-
gnął rękę, aby włączyć interkom i zażądać szybkiego statku. I dobrego pilota,
przypomniał sobie; ostatnio zbyt wiele automatycznych lądowań zakończyło się
katastrofą; nie mam zamiaru dać się rozsmarować po okolicy — a szczególnie po
t a m t e j okolicy.
— Kto jest naszym najlepszym pilotem międzyplanetarnym? — spytał panny
Gleason.
— Don Davis — odparła natychmiast panna Gleason. — Zapisał wspaniałą
kartę w historii naszych lotów z. . . pan wie. Lotów z Wenus.
Wolała nie mówić głośno o Can-D; interkom mógł być na podsłuchu.
Dziesięć minut później wszystkie sprawy związane z podróżą były załatwione.
Leo Bulero wyciągnął się w fotelu, zapalił wielkie, zielone cygaro z hawań-
skiego tytoniu składowanego — zapewne latami — w zasobnikach wypełnionych
helem. . . Odgryzł koniec; cygaro wydawało się suche i łamliwe. Trzeszczało mu
w zębach i Leo był rozczarowany. Wyglądało tak dobrze, tak wspaniale zachowa-
ne w swej trumnie. No, nigdy nie można być pewnym, powiedział sobie. Dopóki
się nie spróbuje.
Drzwi gabinetu otwarły się. Weszła panna Gleason z zapotrzebowaniem na
przelot statkiem.
Ręka, w której trzymała formularz, była sztuczna; dostrzegł błysk metalu i bły-
skawicznie podniósł głowę, aby spojrzeć jej w twarz, zobaczyć resztę. Zęby nean-
dertalczyka, pomyślał; tak wyglądają te wielkie stalowe trzonowce. Regres, dwie-
ście tysięcy lat wstecz; odrażające. A te oczy, luxwidowe czy widluxowe, czy
jakie tam, bez źrenic, tylko szczeliny. Produkt Jensen Labs z Chicago.
— Niech cię diabli, Eldritch — powiedział.
— Jestem też twoim pilotem — odezwał się Eldritch z ciała panny Gleason —
i miałem zamiar powitać cię, kiedy wylądujesz. Jednak to chyba zbyt wiele naraz.
— Daj mi te papiery — rzekł Leo wyciągając rękę.
Zdumiony Eldritch powiedział:
— Wciąż masz zamiar odbyć tę podróż na Marsa?
Wydawał się zupełnie zaskoczony.
144
— Tak — odparł Leo, spokojnie czekając na formularz.
Kiedy raz zażyłeś Chew-Z, jesteś stracony. A przynajmniej tak ujęłaby to do-
gmatyczna, fanatyczna misjonarka Anne Hawthorne. To jak grzech, myślał Bar-
ney Mayerson, warunkujący niewolę. Jak upadek aniołów. I pokusa jest podobna.
Jednak brakuje sposobu, w jaki moglibyśmy zostać uwolnieni. Czy aby go
znaleźć, musimy polecieć na Proximę? Nawet tam możemy go nie znaleźć. Może
nie ma go w całym Wszechświecie.
Anne Hawthorne stanęła w drzwiach pomieszczenia, w którym znajdował się
nadajnik.
— Wszystko w porządku?
— Jasne — odparł Barney. — Wiesz, sami się w to wpakowaliśmy. Nikt n i e
k a z a ł nam żuć Chew-Z.
Upuścił niedopałek na podłogę i zdusił go obcasem.
— A ty nie oddasz mi swojej prymki — rzekł. Wiedział jednak, że to nie Anne
nie chce mu oddać narkotyku. To Palmer Eldritch, działający przez nią, droczący
się.
Mimo to mogę odebrać jej prymkę.
— Stój — powiedziała. A raczej powiedział.
— Hej!- krzyknął Norm Schein zrywając się znad nadajnika. — Co robisz,
Mayerson? Puść ją. . .
Silne, sztuczne ramię odepchnęło go, metalowe palce wpiły mu się w szyję
i już samo to wystarczyło; szybko i wprawnie wyszukały najbardziej wrażliwy
punkt. Jednak miał prymkę i to mu wystarczyło; puścił Norma.
— Nie bierz tego, Barney — powiedziała cicho. — Dopiero co zażyłeś pierw-
szą dawkę. Proszę.
Bez słowa ruszył do drzwi, do swojego pokoju.
— Zrobisz coś dla mnie? — zawołała za nim. — Podziel to na dwie części,
pozwól mi zażyć z tobą. Będziemy razem.
— Po co?
— Może moja obecność ci pomoże.
— Sam sobie poradzę.
Jeżeli tylko dotrę do Emily przed rozwodem pojawi się Richard Hnatt. . . To
jedyne wyjście, Próbować! Raz po raz. Dopóki mi się nie uda.
Zamknął drzwi.
Pożerając Chew-Z myślał o Leo Bulero. Wydostałeś się. Może dlatego, że
Palmer Eldritch był od ciebie słabszy. Czy zanim myślał tak? Czy też Eldritch
chytrze popuścił linkę, pozwalając, abyś sam się powiesił? Mogłeś tu przylecieć [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl