[ Pobierz całość w formacie PDF ]

okazję do zabicia mnie w czasie snu, zanim w końcu wyprowadziłem się z domu i zostawiłem ją samą
z ukochanym pistoletem.
Gdybym pomimo okresowych niebezpieczeństw, jakie wiążą się z moim darem, miał przeżyć średnią
długość ludzkiego życia, sześćdziesiąt lat dzieliło mnie od ponownego zobaczenia Stormy Llewellyn
w następnym świecie. Czekanie będzie długie, ale jestem cierpliwy.
Bolało mnie lewe ramię, a tył głowy, otarty przez pałkę, czuł się mniej niż cudownie. Przemarzłem do
szpiku kości.
Z jakiegoś powodu nie byłem ścigany.
Gdyby burza szalała dość długo, żeby zabielić ziemię, mógłbym położyć się na plecach i robić śnieżne
anioły. Ale warunki jeszcze nie sprzyjały tej zabawie. Może pózniej.
Opactwo znikło z pola widzenia. Nie byłem pewien, z której strony przybiegłem, ale nie bałem się, że
zgubię drogę. Nigdy nie zabłądziłem.
Zapowiadając swój powrót nieopanowanym szczękaniem zębów, trzymając kamienie w rękach,
ostrożnie wróciłem
przez łąkę na krótką trawę dziedzińca. Opactwo wyłoniło się z milczącej burzy.
Kiedy dotarłem do rogu biblioteki, gdzie niemal wpadłem na leżącego mnicha, nie znalazłem ani
ofiary, ani napastnika. Zmartwiony, że człowiek mógł odzyskać przytomność i, ciężko ranny i
zdezorientowany, poczołgać się gdzieś, by ponownie zemdleć, zataczałem coraz szersze łuki, ale
nikogo nie znalazłem.
Biblioteka tworzy L z tylną ścianą skrzydła gościnnego, z którego wyruszyłem w pościg za bodachem
nieco ponad godzinę temu. Wreszcie wypuściłem kamienie z na wpół zamarzniętych palców,
otworzyłem drzwi prowadzące na tylne schody i wszedłem na drugie piętro.
Drzwi do mojej małej kwatery były otwarte, jak je zostawiłem. Ody czekałem na śnieg, siedziałem
przy świecy, ale teraz z pokoju płynęło jaśniejsze światło.
ROZDZIAA 8
Po pierwszej nad ranem furtian, brat Roland, najprawdopodobniej nie zmieniał pościeli ani nie
serwował porcji wina z  dwóch beczek", które w szóstym wieku święty Benedykt wyszczególnił w
regule zakonu jako niezbędne wyposażenie każdego domu gościnnego.
Zwięty Bartłomiej nie dostarcza wina. Mała lodówka pod ladą w mojej łazience zawiera puszki coli i
butelki mrożonej herbaty.
Gdy wszedłem do pierwszego pokoju, gotów wykrzyknąć  psubracie" albo  huncwocie", albo jakiś
inny epitet pasujący do średniowiecznej atmosfery, zastałem nie wroga, ale przyjaciela. Brat Piącha,
czasami zwany bratem Salvatore'em, stał przy oknie, patrząc na padający śnieg.
Brat Piącha jest nadzwyczaj czuły na dzwięki i charakterystyczne zapachy otaczającego go świata. Ta
wrażliwość pozwoliła mu przetrwać tam, gdzie żył, zanim został mnichem. Gdy bezgłośnie
przestąpiłem próg, powiedział:
 Przeziębisz się na śmierć, włócząc się po nocy w takim ubraniu.
 Nie włóczyłem się  odparłem, zamykając po cichu
drzwi.  Skradałem.
Odwrócił się od okna.
 Byłem w kuchni, podjadając pieczeń wołową i provolo-ne, gdy zobaczyłem, jak wychodzisz z
Kryjówki Johna.
 W kuchni nie paliły się światła. Zauważyłbym.
 Zwiatło z lodówki wystarczy, żeby przygotować przekąskę, a potem można porządnie się najeść w
blasku zegara mikrofalówki.
 Popełniając grzech obżarstwa w ciemności?
 Szafarz musi być pewien, że jedzenie jest świeże, no nie? Jako szafarz opactwa brat Piącha
kupował, magazynował
i inwentaryzował jedzenie, napoje i inne dobra materialne dla klasztoru i szkoły.
 Poza tym facet  podjął  który je w nocy w jasnej kuchni bez żadnych zasłonek, jest facetem
jedzącym swoją ostatnią kanapkę.
 Nawet gdy facet jest mnichem w klasztorze?
Brat Piącha wzruszył ramionami.
 Ostrożności nigdy nie za wiele.
W dresie zamiast habitu, mając sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i prawie sto kilo kości i
mięśni, wyglądał jak odlana z metalu maszyna okryta szarą flanelą.
Oczy koloru deszczówki, twarde rysy, tępe skraje czoła i szczęki nadawały mu wygląd grozny, a
nawet okrutny. W poprzednim życiu ludzie się go bali, i nie bez powodu.
Dwanaście lat w klasztorze, dwanaście lat wyrzutów sumienia i skruchy przepełniło ciepłem te
niegdyś lodowate oczy i zbudziło w nim życzliwość, która odmieniła jego godną pożałowania twarz.
Obecnie w wieku pięćdziesięciu pięciu lat ktoś mógłby wziąć go za boksera, który zbyt długo uprawia
sport; kalafiorowe uszy, nos jak grzyb, pokora miłego żółtodzioba, który nauczył się w twardy sposób,
że brutalna siła nie zawsze czyni mistrza.
Lodowata kropla spłynęła mi po czole i prawym policzku.
 Nosisz śnieg jak puszysty biały kapelusz.  Piacha ruszył do łazienki.  Przyniosę ci ręcznik
 Przy umywalce jest butelka aspiryny. Muszę wziąć aspirynę.
Wrócił z ręcznikiem i pastylkami.
 Chcesz wody do popicia, może coli?
 Poproszę beczkę wina.
 W czasach świętego Benka musieli mieć wątroby z żelaza. Porządna beczka to ponad dwieście
litrów.
 W takim razie tylko pół beczki.
Gdy na wpół osuszyłem włosy, przyniósł mi colę.
 Wyszedłeś ze schodów Kryjówki Johna i stałeś, patrząc na śnieg jak indyk na deszcz, z
rozdziawionym dziobem, dopóki nie utonie.
 Cóż, nigdy wcześniej nie widziałem śniegu, proszę
 A potem, bum! Popędziłeś jak strzała i skręciłeś za róg refektarza.
Sadowiąc się w fotelu i wytrząsając dwie aspiryny z butelki, powiedziałem:
 Usłyszałem czyjś krzyk.
 Nie słyszałem żadnego krzyku.
 Był brat w środku  przypomniałem mu  i żuł hałaśliwie.
Piącha usiadł na drugim fotelu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl