[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kłęby dymu, Harry rwał włosy z głowy i nikt nie obsługiwał
zniecierpliwionych klientów tłoczących się przy barze. A mimo to
czuła się ogromnie szczęśliwa.
Bała się wchodzić w nowy związek, ale wiedziała, że
Jack jest inny. Wiedziała, że ma szczere serce, mocne zasady i
potrafi kochać.
Wypadła na salę restauracyjną, żeby stawić czoło klientom -
siedmioosobowa rodzina przy stoliku pod oknem wyglądała na mocno
rozwścieczoną długim czekaniem - i nagle stanęła jak wryta. Okno
wychodziło na Main Street. Może i zerkała przez nie wcześniej, lecz
wtedy było jeszcze ciemno. Teraz blade słońce wspięło się nad
horyzont i trzy bannery prezentowały się w całej okazałości.
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI URODZIN,
DAISY!
Latarnie przybrano stokrotkami. Kiedy zobaczyła bannery,
wszyscy nagle umilkli. Nawet zniecierpliwiona siedmioosobowa
rodzina przyglądała się jej z uśmiechem. Teraz zrozumiała, skąd te
131
RS
wszystkie prezenty. Na chwilę zaparło jej dech. Kolejny impulsywny,
uroczy, romantyczny gest. Powinna znowu poczuć obawę.
Zamiast tego nabrała tchu i zajęła się gośćmi, a kiedy tylko
znalazła wolną chwilę, zadzwoniła do Jacka. Nic dziwnego, że nie
odebrał- ani komórki, ani stacjonarnego telefonu w domu. Tym razem
jednak nagrała się na sekretarkę.
Mówi Daisy. Albo do mnie zadzwoń, albo cię uduszę gołymi
rękami. Masz moje słowo".
132
RS
ROZDZIAA JEDENASTY
Jack zaparkował przy krawężniku i otworzył okno. Zimne
powietrze nie otrzezwiło go tak, jak chciał, więc trzepnął się parę razy
po twarzy. Powinien się przespać. Cały tydzień pracował na okrągło -
i miał po temu powody. Jeszcze jeden projekt i będzie mógł paść na
nos. Musi to skończyć, bo jutro wypadają walentynki.
Mimo zmęczenia miął doskonały nastrój. Taki prezent musi ją
poruszyć, pomyślał. -Może nie był romantyczny w tradycyjnym
znaczeniu, ale świadczył o jego uczuciach. Był spory i nikt nie
ośmieliłby się go nazwać przeciętnym. Oraz przydatny. Daisy miała
masę biżuterii i podobnych śmieci. Obawiała się tego rodzaju
podarunków. Jack musiał więc znalezć coś, co naprawdę ją zaskoczy -
a wcale niełatwo zaskoczyć kobietę, która prowadziła życie, jakiego
on nie umiałby sobie nawet wyobrazić.
Tuż przed czwartą dotarł na wielki parking. Barbara Vanhorn już
na niego czekała. Miała wielką natapirowaną fryzurę, skłonność do
noszenia bardzo obcisłych spódnic - i jak nikt znała się na interesach.
- Myślałam, że już się nie zjawisz.
- Nie chciałem się spóznić, ale się nie wyrobiłem. Masz
wszystkie papiery?
- Jasne, chodz do biura. Znalazłabym ci coś lepszego. Ty
potrzebujesz czegoś bardziej seksownego, z większą klasą.
- Ten odpowiada mi w sam raz.
- Jak chcesz, skarbie. W razie czego starczy zadzwonić.
133
RS
- Okej. - Wypełnienie pięćdziesięciu tysięcy formularzy zajęło
parę minut. - Chcę, żeby go dostarczono na miejsce z samego rana,
gdzieś koło ósmej. Przed Marble Bridge Cafe, dla Daisy Campbell. I
za skarby świata nie wolno ci powiedzieć, od kogo.
- Mówiłeś już wczoraj. Nie ma sprawy.
- Trzymam cię za słowo. Powiem jej pózniej sam.
Ryzykował wszystko, co zyskał - i dobrze o tym wiedział. Kiedy
tylko Daisy zbierze wystarczająco dużo pieniędzy, wyjedzie - taki
miała plan. Chyba że uzna Jacka za lepszą alternatywę.
Był tak skonany, że mało nie zapomniał zamknąć drzwi wozu.
Jakoś zdołał dotrzeć do domu - wiedział o tym, bo słyszał dzwoniący
telefon. Chyba dowlókł się do łóżka i chyba nie zdjął butów, ale nic
go to nie obchodziło. Podobnie jak hałasujący uporczywie telefon.
Podejrzewał, że to Daisy. Dzwoniła już wcześniej, zostawiając
wiadomości pełne rosnącej irytacji.
Po prostu nie miał siły oddzwonić - z powodu nawału pracy i
korowodów z prezentem walentynkowym. Zresztą był tchórzem. Jeśli
jej nie przekona, że życie z nim nie będzie nudne ani przeciętne, Daisy
go opuści. Nie umiał się z tym pogodzić. I z pewnością nie miał
zamiaru stawiać temu czoła, póki nie będzie musiał.
Nie odebrał więc. Nawet nie otworzył oczu. Zdawało mu się, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]