[ Pobierz całość w formacie PDF ]

śniegu?
Biedna Amelia była przekonana, że porządnie do-
184
gryzła dżentelmenom. Niestety, Greville, usłyszawszy
jej supozycjÄ™, wybuchnÄ…Å‚ gÅ‚oÅ›nym Å›miechem, co wy­
wołało następny potok słów rozjuszonej lady Fenton.
- Jakim prawem panowie domagajÄ… siÄ™ od nas wy­
jaśnień? To nie panów sprawa, co ja i moja kuzynka
robimy w nocy. Nie musimy się nikomu tłumaczyć,
nawet gdyby przyszła nam ochota tańczyć sobie wśród
drzew do białego rana! A panom...
- Droga lady Amelio - przerwaÅ‚ Greville aksamit­
nym głosem. - Ośmieliłem się zakwestionować pani
postępowanie tylko dlatego, że jako osoba starsza od
kuzynki powinna pani wykazać więcej rozwagi...
Sara w ostatniej chwili przechwyciÅ‚a latarniÄ™, po­
nieważ rączki Amelii ruszały już do ataku. No tak,
i teraz lady Fenton, dostojna wdowa, spoliczkuje sir
Baynhama! Grev zareagował jednak błyskawicznie
i chwyciwszy Amelię za rękę, pociągnął ją ku
drzwiom.
- Nasza potyczka słowna jest fascynująca, droga
pani - mówił szybko, nie dając Amelii dojść do słowa.
- Proponuję jednak powrót do domu. Panno Sheridan,
czy zechce pani oświetlać nam drogę?
- Raczej ja - oÅ›wiadczyÅ‚ Guy, zabierajÄ…c Sarze la­
tarniÄ™. - Nie jestem pewien, czy panna Sheridan po­
prowadzi nas w dobrym kierunku.
Oburzenie Sary osiągnęło to samo natężenie, co
gniew Amelii. Nie zdążyła jednak dać temu upust.
- Renshaw? Baynham? - rozległ się nagle męski
185
głos. - Co, u diabła, tu... O, proszę wybaczyć! Lady
Fenton! Panno Sheridan! Nie zauważyłem, myślałem,
że to...
Dla Sary wszystko byÅ‚o jasne. Justin Lebeter przy­
puszczaÅ‚, że w wieży szykuje siÄ™ jakaÅ› nowa, orygi­
nalna rozrywka.
- Witaj, Lebeter - odezwał się uprzejmie Guy. -
Czy pan też cierpi na bezsenność?
- No... trochÄ™ - bÄ…knÄ…Å‚ wyraznie zmieszany mÅ‚o­
dzieniec. - WyszedÅ‚em siÄ™ przejść i zobaczyÅ‚em Å›wiat­
ło w wieży...
- A my wracamy już do domu - przerwała Sara,
chcÄ…c uÅ‚atwić mu sytuacjÄ™. - Ma pan ochotÄ™ przyÅ‚Ä…­
czyć się do nas?
W drodze powrotnej nikt nie odezwaÅ‚ siÄ™ ani sÅ‚o­
wem. W obecnoÅ›ci Justina Lebetera Guy i Greville po­
wstrzymali się od dalszych kłopotliwych pytań, Sara
była jednak pewna, że obaj dżentelmeni tak łatwo nie
zrezygnujÄ…. Po powrocie do domu Amelia i Sara na­
tychmiast pomknęły na górÄ™. WspinajÄ…c siÄ™ po scho­
dach za Amelią, Sara rozmyślała smętnie, że zagadek
ma aż nadto. Tajemniczy medalion, niespodziane zja­
wienie siÄ™ Guya i Greville'a w wieży. No i ta najważ­
niejsza. Co z OliwiÄ…? Gdzie jest Oliwia?
ZamyÅ›lona, weszÅ‚a do ciemnego pokoju. Kiedy sta­
wiała świecę na stoliku przy łóżku, usłyszała jakiś
szmer. Mysz? Nie, nie mysz. Pod ścianą na krześle
siedziała jakaś młoda dama i wpatrywała się w nią
186
wielkimi, ciemnymi oczami. Kiedy Sara, przestraszo­
na, zaczęła posuwać siÄ™ ku drzwiom, dziewczyna pode­
rwała się z krzesła.
- Proszę się nie obawiać, panno Sheridan! I proszę
wybaczyć, że oÅ›mieliÅ‚am siÄ™ zjawić tak niespodziewa­
nie. Ale to byÅ‚ jedyny sposób, żeby siÄ™ z paniÄ… zoba­
czyć. Jestem Oliwia Meredith.
ROZDZIAA ÓSMY
Panna Oliwia Meredith, niezwykle urodziwa, wy­
kazywaÅ‚a zadziwiajÄ…ce podobieÅ„stwo i do pary z por­
trecików w medalionie, i do Guya Renshawa. Takie
same wyjątkowo gęste jasne włosy, no i oczy, bardzo
duże i uderzająco ciemne w porównaniu z jasną cerą.
Piękny owal twarzy Oliwia odziedziczyła po damie
z medalionu, ale rysy twarzy zdecydowanie po Sheri-
danach i Sarze bezwiednie nasunęła się myśl, że gdyby
Guy zostaÅ‚ jej mężem, ich dzieci zapewne byÅ‚yby po­
dobne do tej dziewczyny.
- Proszę wybaczyć, panno Sheridan - odezwała się
cicho Oliwia. - Przestraszyłam panią, ale ja tak bardzo
chciaÅ‚am siÄ™ z paniÄ… spotkać. Tom to wszystko wy­
myślił. Pani go zna, Tom Brookes. On i jego żona
udzielili mi schronienia.
- Tak, znam go - potwierdziÅ‚a Sara, machinal­
nie ściągając pelerynę. - A zatem to spotkanie w Folly
Tower...
- O, to był tylko fortel! Tom specjalnie rozpuścił
pogłoski, że będę tam o północy. Wiadomo było, że
188
lord Allardyce pójdzie do wieży, a ja spokojnie po­
czekam tu na paniÄ….
- No tak, rzeczywiÅ›cie, trzeba Tomowi pogratulo­
wać pomysłu. Niezle nas wszystkich przegonił po tym
śniegu.
Siedemnastolatka z trudem stłumiła śmiech.
- Tak mi przykro, panno Sheridan, ale to byÅ‚ je­
dyny sposób, by wyprowadzić w pole lorda... Allar-
dyce'a.
Dziewczyna zadrżała. Ogień przygasał w kominku
i w pokoju robiło się chłodno. A może to nazwisko
wzbudzaÅ‚o w Oliwii lÄ™k? Sara przykucnęła i popra­
wiwszy ogień, przysiadła na chwilę na piętach.
- Panno Meredith, czy to z powodu lorda Allardy­
ce'a zdecydowała się pani napisać do pana Churchwar-
da? - spytała, przyglądając się bacznie Oliwii. -
I w czym mogÄ™ pani pomóc? Ale najpierw proszÄ™ po­
wiedzieć, czy nie jest pani głodna? Może pobiegnę do
kuchni i przyniosÄ™ coÅ› do jedzenia.
- Nie trzeba, dziÄ™kujÄ™, panno Sheridan. U Toma ni­
czego mi nie brak, a ja nie chciałabym zajmować pani
zbyt wiele czasu.
- W takim razie usiądzmy i proszę opowiadać
o swoich kÅ‚opotach - poprosiÅ‚a Sara, siadajÄ…c na krze­
śle obok dziewczyny.
- Panno Sheridan, Tom powiedziaÅ‚, że pani przy­
jechała, aby mi pomóc. Jestem pani bardzo wdzięczna.
Kiedy pisałam do pana Churchwarda, nie spodziewa-
189 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl