[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Viljar doznał szoku. On rozumiał jej bezsensowne słowa.
Zwracając się do pielęgniarki, powiedział:
- Słyszałem to już wiele lat temu. W taki sposób przemawiała do naszego malutkiego synka,
kiedy był niemowlęciem. Ona teraz też mówi do niego.
31
Pielęgniarka nie odpowiedziała. Ta rozdzierająca scena odebrała jej mowę, zwłaszcza że nie
do końca zrozumiała sytuację. Wydawało jej się mianowicie, że syn Viljara i Belindy również
był w łodzi i że nieszczęsna kobieta straciła rozum po śmierci syna.
- Belindo, czy ty mnie nie poznajesz? - pytał błagalnym tonem. - To ja, Viljar, twój mąż. Tyle
lat przeżyliśmy razem.
W jej oczach pojawił się jakby przelotny błysk, ale zaraz znów zrobiły się puste.
Serce mu się ściskało z rozpaczy. Szlochał bezradnie, wszystko się wokół niego zawaliło,
nie był w stanie znieść tego straszliwego zawodu, że jego ukochana tak się zmieniła.
A tyle chciał jej powiedzieć! Nic nie mógł zrobić, żeby nie wiem jak walczył.
Mimo wszystko jednak Belinda żyje. Siedzi obok niego na łóżku i gaworzy do niego jak do
dziecka.
Pielęgniarka przyglądała się jej. Wszystkie ruchy Belindy, głos, wyraz twarzy wskazywały, że
ta kobieta naprawdę straciła świadomość. Nie zdawała sobie sprawy, z kim ma do czynienia,
wiedziała jedynie, że to jakaś istota, która potrzebuje jej pomocy tak jak małe dziecko.
Ten mężczyzna był teraz dla niej właśnie małym dzieckiem. Niemowlęciem. Kimś, kim mogła
się zajmować, gaworzyć do niego. Pielęgniarka zastanawiała się, co też ta biedaczka sobie
teraz myśli, co się kołacze w tej nieszczęsnej głowie. Nie sprawiała wrażenia, że boi się
męża, wprost przeciwnie, uważała go za kogoś, kogo zna, chociaż słabo. Nie potrafiła tylko
uporządkować swojego wyobrażenia ani o nim, ani o rzeczywistości, która ją otacza. To
także było oczywiste.
Biedna kobieta! Straciła rozum i chyba nie ma dla niej ratunku.
Pielęgniarka próbowała zabrać ją z powrotem do sali kobiecej. Wtedy jednak Belinda
wczepiła się palcami w krawędz łóżka, przerażona, że musiałaby opuścić tego człowieka,
który jest od niej taki zależny.
Uzależniony od niej? Pielęgniarka była kobietą wychowaną w surowej wierze
chrześcijańskiej, tu nie wchodził w grę żaden podstęp ani myśl o własnej wygodzie, ale
uczepiła się właśnie tej jednej sprawy, tego, że Belinda czuje się odpowiedzialna za Viljara.
- Czy pomogłabyś mi go ostrzyc? - zapytała krótko. - I ogolić?
Ku swemu największemu zdumieniu tą drogą dotarła do Belindy. Nikt nigdy w tym szpitalu
nie zdołał nawiązać kontaktu z Belindą, a teraz ona najwyrazniej rozumiała, o co chodzi.
To był ogromny krok naprzód.
32
Pielęgniarka pospiesznie przyniosła nożyczki i wszystko co potrzebne. Tu nie było chwili do
stracenia.
Zdawało się, że zamroczone zmysły Belindy ocknęły się, kiedy znalazło się coś, czym mogła
się zająć. Odnosiła się do nieprzytomnego Viljara tak delikatnie, z taką czułością, że
pielęgniarka miała w oczach łzy ze wzruszenia. A kiedy już ostrzygły mu włosy i zgoliły długą
brodę, zdawało się, że we wzroku Belindy pojawiło się jakieś nowe, jakby bardziej
przytomne zdziwienie.
Prędzej czy pózniej ona go pozna, myślała pielęgniarka. Ale czy to naprawdę dla niej
najlepsze? Przecież wtedy wróci jej też pamięć syna, którego straciła. Czy nie lepiej jej żyć
w tym stanie? We własnym świecie?
Pielęgniarka musiała wieczorem użyć podstępu, żeby w końcu odprowadzić Belindę na
oddział kobiecy. Musiała jej obiecać, że następnego dnia będzie znowu mogła się zajmować
chorym mężczyzną.
A następnego dnia, kiedy pielęgniarka przyszła do pracy, Belinda już siedziała na łóżku
Viljara i karmiła go pożywną zupą, którą ostatnio dostawał i która miała na niego taki
zbawienny wpływ. Nie miewał już teraz tych głębokich, długotrwałych omdleń, raczej
popadał w zamroczenie, w przeciwnym razie przecież nie mógłby przyjmować jedzenia.
Inni chorzy byli bardzo poruszeni jej obecnością. Niektórzy złościli się, inni ją zaczepiali.
Reszta po prostu nie wiedziała nic o świecie, straciła poczucie przynależności do ludzkiej
wspólnoty i nie zwracała uwagi na to, co się wokół dzieje.
Belinda jednak ani nie słyszała, ani nie widziała nikogo oprócz Viljara.
Pielęgniarka musiała porozmawiać z lekarzem o rozwoju wypadków.
On natychmiast dostrzegł szansę.
- Jakby ich stąd wypisać, to mielibyśmy miejsce dla nowych chorych. Kolejka jest
nieskończenie długa. Niech ona go pielęgnuje. On będzie stopniowo wracał do zdrowia i w
końcu będzie się mógł zająć żoną.
- Ale przecież oni nie mają się gdzie podziać!
- Stary Jespen z Hvidemose musi koniecznie dostać tu jak najszybciej łóżko. Gdyby oni
opuścili szpital, moglibyśmy przyjąć Jespena. Niech się zamienią miejscami!
- Ale dom Jespena leży na takim odludziu! A poza tym to kompletna ruina.
Dyskutowali jeszcze jakiś czas, w końcu pielęgniarka ustąpiła. A ponieważ bardzo się
przywiązała do tego nieszczęśliwego małżeństwa, zatroszczyła się osobiście, żeby zostali
odwiezieni do domu Jespena. Dała im też na drogę jedzenia i opału, żeby wystarczyło
33
przynajmniej na jakiś czas. Kiedy ich przywieziono do szpitala, Viljar miał pieniądze ukryte w
woreczku na piersi. Pielęgniarka wzięła je wtedy na przechowanie i teraz oddała. Zawiesiła
woreczek na szyi Viljara, tak jak to było przedtem.
- Niech Pan się wami opiekuje - szeptała, kiedy lokowano ich na furze; jego wciąż w tym
półomdleniu, a kobietę uszczęśliwioną, że może go pielęgnować.
Fura odwiozła ich do domu Jespena, a wracając zabrała chorego starca do szpitala.
Tak więc Belinda została sama ze swoim półprzytomnym podopiecznym.
Była oczywiście niezręczna i niepewna w swoich poczynaniach, ale starała się jak mogła.
Jej troskliwość nie miała granic. Nie wiedziała, kim jest ten człowiek, rozumiała tylko, że
skądś go zna i że on jej potrzebuje. W tej brudnej ruinie, pełnej starych, śmierdzących szmat
i zepsutego jedzenia, wśród myszy i pcheł, Belinda miała w głowie tylko jedną myśl: %7łe jej
 małemu dziecku niczego nie może brakować. O sprzątaniu nie miała pojęcia. Ale karmiła
Viljara i pielęgnowała go, jakby był jakim księciem. On w końcu ocknął się z zamroczenia,
ale wciąż był zbyt wyczerpany, żeby robić coś innego, niż tylko leżeć i pozwalać jej
opiekować się sobą.
Viljar rozumiał dobrze, że czuje się tak zle nie tylko dlatego, że bardzo zmarzł, kiedy
dryfowali nie wiadomo jak długo w otwartej łodzi. Było to niewątpliwie bardzo trudne do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl