[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gdzie znajduje się następna Brama.
- Nie ma żadnej Bramy.
- A gdyby była, gdzie moglibyśmy ją znalezć? - zapytał Rackhir.
- Gdyby Brama istniała, a nie istnieje, znajdowałaby się w środku góry, blisko
miejsca, które niegdyś nazywano Morzem Spokoju.
- A gdzie to jest? - zapytał znowu Rackhir, zdając sobie nagle sprawę z
beznadziejności swego położenia. W krainie tej nie było ani punktów orientacyjnych, ani
słońca, ani gwiazd - nic, względem czego mogliby określić kierunek.
- Niedaleko Góry Surowości.
- A dokąd ty się udajesz? - chciał wiedzieć Lamsar.
- Na zewnątrz, donikąd, w nicość.
- A jeżeli uda ci się osiągnąć cel, gdzie my się znajdziemy?
- W jakiejś innej nicości. Nie umiem na to odpowiedzieć. Ale skoro nigdy nie
istnieliście w rzeczywistości, nie możecie się też znalezć w nie-rzeczywistości. Tylko ja
jestem rzeczywisty, a ja nie istniejÄ™.
- W ten sposób do niczego nie dojdziemy - powiedział Rackhir z wymuszonym
uśmiechem, który wkrótce zastąpił pełen zamyślenia wyraz twarzy.
- Jedynie mój umysł sprawia, że nie-rzeczywistość nie oddala się od nas - dodał
mężczyzna. - Muszę się bezustannie koncentrować, gdyż w przeciwnym razie zalałaby nas
powódz przedmiotów, które przeminęły, i musiałbym znowu zaczynać od początku. Na
początku było wszystko: Chaos. Ja stworzyłem nicość.
Z malującą się na twarzy rezygnacją Rackhir naciągnął cięciwę na łuk i, założywszy
strzałę, wycelował w stronę zamyślonego człowieka.
- A wiec pragniesz nie-istnieć? - zapytał.
- Już wam mówiłem.
Strzała Rackhira przebiła serce mężczyzny. Ciało nagle zmaterializowało się
całkowicie i ciężko upadło na trawę. Równocześnie dokoła pojawiły się góry, lasy i rzeki.
Mimo to kraina nie przestała być pełnym spokoju, uporządkowanym światem. Rackhir i
Lamsar, wędrując w poszukiwaniu Góry Surowości, rozkoszowali się jego pięknem.
Wydawało się, że w okolicy nie ma żywego stworzenia. Wędrowcy, nadal zaszokowani,
rozmawiali jeszcze przez chwilę o człowieku, którego zmuszeni byli zabić, aż w końcu dotarli
do olbrzymiej, gładkiej piramidy. Chociaż najwyrazniej naturalnego pochodzenia, z całą
pewnością do ostatecznej formy doprowadziła ją praca rąk ludzkich. Rackhir i Lamsar obeszli
podstawę bryły, aż w końcu dotarli do otworu.
Bez wątpienia to właśnie była Góra Surowości. W pobliżu łagodnie falował ocean.
Wędrowcy przeszli przez otwór i ujrzeli dokoła filigranową krainę. Przebyli ostatnią Bramę.
Znajdowali się w Domenie Szarych Władców.
Drzewa wyglądały niczym zastygłe pajęczyny.
Tu i ówdzie błękitniały płytkie sadzawki. W świetlistej wodzie odbijały się wznoszące
się wokół brzegów smukłe skały. Wszędzie dookoła niewysokie wzgórza ciągnęły się aż po
pastelowożółty horyzont, naznaczony odcieniami czerwieni, pomarańczy i głębokiego błękitu.
Wędrowcy czuli się tu przerośnięci, niezgrabni, niczym wielkie, niekształtne
olbrzymy, depczące cienkie, krótkie zdzbła trawy. Mieli wrażenie, że niszczą świętość tego
miejsca.
Nagle spostrzegli nadchodzÄ…cÄ… dziewczynÄ™.
Zatrzymała się, gdy podeszli bliżej. Okrywały ją luzne, czarne szaty, falujące wokół
niej jakby na wietrze, mimo bezwietrznej pogody. Twarz miała bladą i ostrą, czarne oczy
wielkie i tajemnicze. Ze smukłej szyi zwisał klejnot.
- Sorana - powiedział Rackhir łamiącym się głosem. - Przecież umarłaś.
- Zniknęłam - odpowiedziała - i znalazłam się właśnie tutaj. Powiedziano mi, że
pojawisz się w tym miejscu, więc postanowiłam tu cię spotkać.
- Ale to jest Domena Szarych Władców, a ty służysz Chaosowi.
- Owszem, ale na dworze Szarych Władców mile widziani są wszelkiego rodzaju
wędrowcy, czy służą Prawu, Chaosowi, czy też żadnemu z nich. Chodz, zaprowadzę cię do
nich.
Rackhir, oszołomiony, pozwolił poprowadzić się przez dziwną krainę, a Lamsar
podążył za nim.
Sorana i Rackhir byli niegdyś kochankami. Działo się to w Yeshpotoom-Kahlai,
Nieczystej Fortecy, gdzie kwitło urzekające zło. Sorana, czarodziejka, miłośniczka przygód,
pozbawiona sumienia kobieta, wysoko ceniła sobie Czerwonego Aucznika od momentu, gdy
pewnego wieczoru pojawił się w Yeshpotoom-Kahlai, cały pokryty własną krwią po
przedziwnej bitwie miedzy Rycerzami Tumbru a rozbójnikami-inżynierami Loheba Bakry.
Siedem lat temu zaś Rackhir usłyszał jej przenikliwy wrzask, gdy do Nieczystej Fortecy
wdarli się Błękitni Zabójcy, lubujący się w mordzie złoczyńcy. Czerwony Aucznik właśnie
opuszczał w pośpiechu Yeshpotoom-Kahlai i uznał, że bliższe wnikanie w to, czemu Sorana
wydała z siebie dzwięk, który do złudzenia przypominał przedśmiertny okrzyk, byłoby
wysoce nierozsądne. A teraz spotkał ją tutaj. Sorana nie robiła nic bezcelowo. Nie
podejmowała żadnego działania, jeżeli nie mogła odnieść z tego jakiejś korzyści. W dodatku
służyła Chaosowi. Powinien odnosić się do niej z rezerwą.
Teraz wędrowcy ujrzeli przed sobą ogromną liczbą wielkich namiotów koloru
migoczącej szarości, która w padającym świetle zdawała się melanżem wszelkich możliwych
barw. Pomiędzy namiotami wolnym krokiem przemieszczali się ludzie. Wszędzie dokoła
panowała atmosfera bezczynności.
- Tutaj - powiedziała Sorana, uśmiechając się do Rackhira i trzymając go za rękę -
Szarzy Władcy urządzili swój tymczasowy dwór. Podróżują po całej krainie, wożąc ze sobą
jedynie nieliczne przedmioty i prowizoryczne domostwa. Powitają cię uprzejmie, jeżeli
zdołasz ich zainteresować.
- Ale czy nam pomogÄ…?
- Musisz ich o to sam zapytać.
- Jesteś zaprzysiężona Eeąuor z Chaosu - zauważył Rackhir - i musisz stanąć u jej
boku, przeciwko nam, prawda?
- Tutaj panuje zawieszenie broni - uśmiechnęła się Sorana. - Mogę jedynie
informować Chaos o waszych posunięciach, a jeżeli Szarzy Władcy zdecydują się wam
pomóc, muszę przekazać, w jaki sposób chcą to uczynić, o ile uda mi się tego dowiedzieć.
- JesteÅ› szczera, Sorano.
- W tej krainie hipokryzja jest o wiele bardziej wyrafinowana, a najsubtelniejszym ze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl