[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pomstował i grzmiał: nie mógł nic więcej uzyskać.
- Przeorysza! Chcę widzieć się z matką przeoryszą!
- Za klauzurę mężczyznom wstęp wzbroniony.
Wreszcie zagrożono mu wezwaniem sierżantów ze straży.
Bez tchu z poszarzałą, zmienioną twarzą Guccio powrócił na ulicę Lombardów.
- To jej bracia, ci łajdacy bracia ją zabrali! - oznajmił Tolomeiowi. - Ach! Za długo mnie tu
nie było. Piękną wiarę mi zaprzysięgła, nie dochowała jej nawet pół roku! Szlachetne damy, jak
powiadają nam w romansach, po dziesięć lat czekają na swojego rycerza, który pojechał na
wyprawę krzyżową! Ale na Lombarda nie czeka się! Bo to jest właśnie to, wuju, i nic innego.
Przeczytajcie zwroty w jej liście! Wyłącznie obelgi i pogarda. Mogli ją zmusić, żeby się ze mną nie
zobaczyła, ale nie żeby mnie w taki sposób policzkowała... Wreszcie, wujku! Jesteśmy bogaci,
mamy dziesiątki tysięcy dukatów, najwyżsi baronowie przychodzą nas błagać o spłatę ich długów,
sam papież wziął mnie na doradcę i powiernika w czasie całego konklawe i oto ci wiejscy zasrańcy
plują mi na głowę ze szczytu ich warownego zamku, który rozwaliłoby się jednym pchnięciem
ramienia. Wystarczy, żeby się zjawili ci dwaj parszywcy, a już ich siostra mnie się zapiera. Jak to
człowiek się myli, kiedy sądzi, że córka nie jest taka jak cała rodzina!
Smutek u Guccia szybko przechodził w gniew, a urażona duma pomagała mu bronić się
przed rozpaczą. Przestał kochać, ale nie przestał cierpieć.
- Wcale nie rozumiem - mówił zrozpaczony Tolomei. - Wydawała się taka kochająca, tak
szczęśliwa, że do ciebie należy... Nigdy bym nie przypuszczał... Pojmuję teraz, dlaczego Bouville
wydał mi się tak zmieszany przed dwoma dniami. Na pewno coś wiedział. A jednak listy, które od
niej otrzymywałem... Nic nie rozumiem. Czy chcesz, żebym raz jeszcze zobaczył się z
Bouville'em?
- Nic nie chcę, już nie chcę więcej niczego! - krzyczał Guccio. - Już dość naprzykrzałem się
wielkim tej ziemi ze swoją troską o tę zdradliwą dziwkę. Nawet samego papieża prosiłem o opiekę
nad nią... Mówisz - kochająca? Przymilała się do ciebie, kiedy sądziła, że swoi ją opuścili, i w nas
tylko widziała ratunek. Jednakże byliśmy naprawdę małżeństwem. Bo nie brakowało jej
niecierpliwości, żeby się oddać, ale nie bez księżowskiego błogosławieństwa. Mówiłeś mi, że pięć
dni spędziła jako mamka przy królowej Klemencji! W głowie jej się przewróciło, że miała funkcje,
które byle pokojówka mogłaby na jej miejscu pełnić. Ja także byłem przy królowej, ale w inny
sposób jej pomagałem. Wśród burzy uratowałem ją...
Nie wiązał myśli, bredził ze wściekłości i chodząc po pokoju, wciąż wyrzucając nogę,
przebyłby na pewno ćwierć mili.
- Może gdybyś poprosił królową...
- Ani królową, ani nikogo! Niech Maria wraca do swojej pełnej błota wioski gdzie grzęznie
się po kostki w gnoju. Na pewno wynajdą jej męża na podobieństwo jej zafajdanych braci, jakiegoś
rycerza włochatego i śmierdzącego, który jej będzie robił następne dzieci... Choćby teraz przyszła i
pełzała u moich stóp, nie chciałbym już jej, słyszysz, już bym jej więcej nie chciał!
- Sądzę, że gdyby weszła, inaczej byś mówił - łagodnie rzekł Tolomei.
Guccio zbladł i zasłonił dłonią oczy. Moja śliczna Maria... Widział ją znów w izbie w
Neauphle, widział ją tuż przy sobie; dostrzegał złote punkciki w szafirowych oczach. Jak podobna
zdrada mogła kryć się w tych oczach!
- WyjadÄ™, wujku.
- Gdzież to? Wracasz do Awinionu?
- Pięknie bym tam wyglądał! Każdemu z osobna powiedziałem, że wrócę z małżonką;
stroiłem ją we wszystkie cnoty. Sam Ojciec Zwięty pierwszy by mnie zapytał o wiadomości...
- Boccaccio mówił mi przed paru dniami, że Peruzzi na pewno wydzierżawią pobór
podatków w seneskalü Carcassone...
- Nie! Ani Carcassone, ani Awinion.
- Ani Paryż, oczywiście... - rzekł ze smutkiem Tolomei.
Każdego człowieka, jakimkolwiek by był egoistą, pod wieczór jego życia nachodzi chwila
gdy czuje się znużony, iż pracował tylko dla siebie. Bankier spodziewał się, że w domu jego
zamieszka ładna siostrzenica i szczęśliwa rodzina, a z nagła ujrzał, że rozwiewają się własne
nadzieje, a na ich miejscu zarysowuje się perspektywa starości długiej i samotnej.
- Nie, ja chcę wyjechać - rzekł Guccio. - Nie chcę niczego od tej Francji, która nami tuczy
się i gardzi, bo jesteśmy Włochami. Co zyskałem we Francji, pytam się ciebie? Nogę sztywną,
cztery miesiące szpitala, sześć tygodni w kościele, a na ostatek... to! Powinienem wiedzieć, że nic
mi z tego kraju. Przypomnij sobie! Nazajutrz po moim przyjezdzie o mało nie obaliłem na ulicy
króla Filipa Pięknego. Nie był to dobry omen! Już nie mówiąc o moich podróżach po morzu,
podczas których dwa razy o mało nie utonąłem, i o tym całym czasie spędzonym na liczeniu bilonu
chłopom z gródka Neauphle, ponieważ myślałem, że jestem zakochany.
- W każdym razie zarobiłeś kilka dobrych wspomnień - rzekł Tolomei.
- Ba! W moim wieku wspomnienia są zbędne. Chcę wrócić do mojej rodzinnej Sieny, gdzie
nie brak pięknych dziewcząt, najpiękniejszych w świecie, jak twierdzą za każdym razem, kiedy
mówię, że jestem sieneńczykiem. W każdym razie mniejsze łachudry niż te tutaj! Ojciec wysłał
mnie do ciebie na naukę, myślę, że dosyć się nauczyłem.
Tolomei odemknął lewe oko: pod tą powieką czaiła się wilgoć.
- Może masz słuszność - rzekł. - Smutek minie ci prędzej, gdy będziesz daleko. Ale nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]