[ Pobierz całość w formacie PDF ]
go człowieka, jak on.
- Nieprawda.
Wzruszył ramionami.
- Tak uważałem. Ale pragnąłem, aby zapłacił za to, co zrobił. I żeby już żadna
niewinna osoba nie ucierpiała z jego rąk. Aby to zrobić, musiałem go sprowadzić
na Moraze. Nie zdawałem sobie natomiast sprawy z tego, że ty także się zjawisz ani
że ma cię zamiar poślubić.
Lexie kiwnęła głową.
- A więc zwabiłeś go tam.
- Ale potem postanowiłem ciebie z tego wyłączyć, mając nadzieję, że roz-
wścieczy go to na tyle, by pokazał w końcu prawdziwą twarz. - Rafiq uśmiechnął
się ponuro. - Cóż, tak sobie przynajmniej wmawiałem. Prawdziwym powodem było
to, że nie potrafiłem znieść myśli, iż Gastano z tobą rozmawia, całuje cię, kocha się
z tobą. Ukartowałem więc ten wypadek.
Lexie uniosła brwi, starając się ukryć radość, jaką wywołały jego słowa.
- Jesteś przebiegły.
- Nie spodziewałem się jednak, że Gastano ukradnie helikopter i sterroryzuje
pilota, by móc polecieć do zamku. - Odetchnął głęboko. - No dobrze, skoro już
wszystko ci powiedziałem, to czy uczynisz mnie szczęśliwym człowiekiem i wyj-
dziesz za mnie?
Lexie poczuła w oczach łzy.
- Chciałabym, ale muszę ci coś powiedzieć. Chodzi o mojego ojca; nie wiesz,
kim on jest...
- Oczywiście, że wiem - powiedział spokojnie Rafiq.
Spojrzała mu w oczy, po czym uśmiechnęła się blado.
- No tak, oczywiście, że wiesz. Ale czy to naprawdę przemyślałeś? Jeśli się
pobierzemy, wszyscy na Moraze odkryją, że mój ojciec był potworem.
- Niech sobie mówią, co chcą. To nie będzie mieć żadnego wpływu na nas -
oświadczył z taką pewnością siebie, jaką dają lata rządzenia krajem. - Nie dbam o
to, czy ktoś będzie osądzał cię według czynów ojca; obchodzisz mnie tylko i wy-
łącznie ty. Jeśli za mnie wyjdziesz, Lexie, będę cię kochał i wielbił przez całe
wspólne życie, aż do końca swoich dni. Żadne z nas nie jest w stanie zmienić prze-
szłości, ale razem możemy stworzyć przyszłość, która pozwoli wspomnieniom po-
zostać tam, gdzie ich miejsce.
Uśmiechnęła się do niego. Jej serce przepełniała bezgraniczna radość.
- W takim razie tak zróbmy.
- No dobrze - powiedziała księżna Jacoba Considine, marszcząc brwi. - Obróć
się.
Lexie posłusznie się obróciła. Wraz z nią zawirował kremowozłoty jedwab
sukni ślubnej.
Jacoba zlustrowała ją uważnie wzrokiem kobiety znanej w świecie z doskona-
łego gustu.
- Wyglądasz po prostu olśniewająco. Rafiq zemdleje, kiedy cię zobaczy.
- On nie ma w zwyczaju mdleć - uśmiechnęła się szeroko Lexie. - Ale jestem
pewna, że go zatka.
Jacoba zerknęła na zegarek.
- No dobrze, pora się zbierać, siostrzyczko - oświadczyła wesoło. - Mamy do-
kładnie trzy godziny, nim mój syn oznajmi, że znowu jest głodny.
Wyszły razem z garderoby do pomieszczenia, gdzie książę Marco, szwagier
Lexie i jej daleki kuzyn, czekał, by poprowadzić ją do ołtarza.
Znacznie później, w pawilonie, z którego rozciągał się widok na roziskrzoną
gwiazdami lagunę, Lexie spojrzała na męża.
- Chodź tutaj - powiedział, wyciągając rękę i obrzucając ją spojrzeniem, jakie
zawsze sprawiało, że jej puls przyspieszał. - Mówiłem ci już, jak cudownie dzisiaj
wyglądałaś, kiedy szłaś do mnie przez katedrę?
Uśmiechnęła się drżąca, pełna wyczekiwania. Nie kochali się od jej przyjazdu
na Moraze, a czas spędzony osobno zaostrzył głód, czyniąc go czymś bliskim de-
speracji.
- Jeszcze nie - odparła, idąc ku niemu po podłodze zasłanej płatkami tropikal-
nych kwiatów.
W powietrzu unosił się ich ciepły, zmysłowy zapach.
Ujęła w dłonie jego twarz i w oczach ujrzała błysk pożądania. Poczuła abso-
lutną pewność, że to początek długiego i szczęśliwego wspólnego życia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]