[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dziwnie? O co ci chodzi?
- Inaczej niż zwykle - wyjaśnia przesadnie łagodnym tonem, zarezerwowanym dla chorych
umysłowo. - Ta szminka, nagły zapał do prac domowych... Jakbyś nie była sobą.
Wybucham śmiechem. Och, cóż za ironia losu. Histeryczna wesołość przekształca się nagle w
coś zupełnie innego. Nie jesteśmy już na randce, lecz z powrotem na wojnie.
- To wszystko dla ciebie - mówię z brzydką ironią w głosie.
- Nie tylko o to chodzi, Sadie. Jest kilka rzeczy, które nawet mama zauważyła.
- No tak. Mogłam się tego domyślić.
- Nie, nie. Nie jest tak, jak sądzisz. - Sprawia wrażenie zmęczonego i zniechęconego. - Wyra-
żam się niejasno, przepraszam cię. Może dobrze by było pójść do lekarza? Zrobić prześwietlenie. Ura-
zy głowy...
- Do lekarza? Co ty pieprzysz? - Nie mogę uwierzyć własnym uszom.
Tom masuje policzek. Wygląda, jakby chciał uciec.
- Dlaczego zawsze wszystko bierzesz do siebie? - Ludzie przy sÄ…siednim stoliku odwracajÄ… siÄ™,
słysząc podniesiony głos. - Po prostu dobrze by było zrobić prześwietlenie - syczy, patrząc karcąco na
podglÄ…daczy. - MartwiÄ™ siÄ™ o ciebie.
R
L
T
Chowam twarz w dłoniach. Lepsza żona, akurat. On mnie wziął za wariatkę! Bezcelowość
wszelkich wysiłków uderza we mnie jak ogromna fala. Na próżno usiłuję powstrzymywać łzy, jestem
wściekła.
- A ty, Tom? Ty się nie przebadasz? Też masz problemy.
- Nie wywlekajmy przeszłości po raz kolejny - prosi, spuszczając wzrok.
- Bez przerwy pracujesz. Prawie cię nie widuję. I jeszcze masz czelność mi mówić...
- Muszę teraz ciężko pracować, inaczej nie ma mowy o stanowisku dyrektora - odpowiada
gniewnym szeptem.
- Nie mam wyboru. Powinnaś się z tym pogodzić.
- Mogłabym zacząć podejrzewać cię o romans, wiesz?
- Wreszcie to z siebie wyrzuciłam. Towarzystwo przy sąsiednim stoliku spogląda na Toma kar-
cÄ…co.
- Romans? Romans? - syczy Tom, jego policzki stają się purpurowe. - Oszalałaś?
- Nie wiem, co mam myśleć, Tom.
- Czy ty masz pojęcie, jak bardzo chciałbym spędzać więcej czasu z Dannym?
- A kto ci zabrania? Wstawaj do niego w nocy, kiedy płacze. Tak jak ja!
- Nie budzę się. - Kręci głową. - Ale ty także nie powinnaś do niego wstawać. Nie jest już nie-
mowlakiem, ma trzy lata. Pozwól mu dorastać.
- Nie pozwolę, żeby mój syn płakał w samotności w środku nocy. Powinieneś do niego wsta-
wać. Ja też pracuję, dodam na marginesie.
- Ale ty nie musisz - mówi z rozpaczą w głosie.
- Chcę! Nie mam równie prestiżowego zawodu jak ty, ale to nie powód, żeby wciąż umniejszać
mojÄ… pracÄ™.
- Umniejszać? - prycha pogardliwie. - Przecież ty zawsze musisz być najważniejsza! - Teraz już
naprawdę robimy z siebie widowisko. - A ja staram się sprostać twoim oczekiwaniom. Nie widzisz
tego, do cholery?!
Płaczę z wściekłości.
- Jedyne, czego oczekuję, to normalna rodzina. Mąż, którego widuję. Plany na przyszłość. I... i...
- Chcę powiedzieć dziecko", ale ten wyraz nie przechodzi mi przez usta. Nie mam odwagi. Tom i tak
się domyślił. Poznaję to po jego minie i po tym, jak ukrywa twarz w dłoniach. - Nie zachowuję się
dziwnie, Tom! - Wstaję gwałtownie, głośno odsuwając krzesło. - Ty naprawdę nic nie rozumiesz, co?
- Czego nie rozumiem? Co się, do diabła, dzieje, Sadie?
Już sama nie znam odpowiedzi.
Rezygnujemy z deseru. Nic nie jest w stanie osłodzić reszty wieczoru. Zatrzymujemy taksówkę,
wracamy do domu w milczeniu. Danny zmoczył łóżko. Szybko zmieniam mokrą pościel, mój synek
R
L
T
stoi obok, ma nieobecny wzrok, jakby nie do końca się obudził. Kładę go z powrotem, zasypia w kilka
sekund. Patrzę z czułością na unoszącą się w miarowym oddechu małą klatkę piersiową, głaszczę od-
rastające loczki. Jest taki maleńki i bezbronny. Mój piękny, wspaniały synek. Co ja mam robić? Jako
dorosła osoba powinnam to wiedzieć. A nie wiem.
Tom cicho uchyla drzwi, wchodzi do środka, całuje Danny'ego w policzek, siada na brzegu łóż-
ka z dala ode mnie. Ciemny pokój wypełnia poczucie obcości.
- Nienawidzę, kiedy się kłócimy. Co się z nami stało? Brakuje mi nas. Takich, jakimi byliśmy -
odzywam się szeptem. - Nie mogę tak dłużej, Tom.
- Ani ja - odpowiada ledwie dosłyszalnie. - Ani ja, skarbie.
30
Zapach lawendy uderza we mnie jak zaciśnięta pięść, przenosi w czasie do pierwszej wizyty,
kiedy guz na głowie wciąż bolał, a ja byłam pełna skrywanej dziecięcej nadziei, że szykowna ekstra-
wagancka staruszka poda mi jakiś sprawdzony, tajemny przepis na naprawienie małżeństwa. Co ja so-
bie myślałam? Nic dziwnego, że mam problemy. Czas zakończyć tę farsę.
- Cześć, Sadie. - Angie otwiera mi drzwi z zaskoczonym uśmiechem. - Nie spodziewałyśmy się
ciebie.
- Przepraszam za najście.
- Chwileczkę. Pójdę po panią Enid. Jest w swoim prywatnym saloniku.
Czekam co najmniej pięć minut na biało-czarnej szachownicy korytarza, wśród starych fotogra-
fii i eleganckich stojaków na parasole. Wreszcie drzwi do tajemniczej komnaty otwierają się, ukazując
moim ciekawskim oczom fragment białego dywanu i kilka zdjęć na ścianie. Pokój wygląda zupełnie
normalnie. Nie rozumiem, czemu jest tak pilnie strzeżony. Podejrzewam, że Enid tylko dlatego robi
wokół niego tyle zamieszania, żeby dodać swemu życiu dramatyzmu i tajemniczości. Ot, dym i lustra,
kuglarskie sztuczki.
Starsza pani wyraznie chwieje siÄ™ dziÅ› na nogach.
- Niespodzianka! Uwielbiam niespodzianki. Oczekiwanie na umówioną wizytę jest takie nudne.
Angie, zrób nam, proszę, coś orzezwiającego. Wypijemy w ogrodzie.
Zielony bujny ogród pachnie bzem. Jabłonka ugina się pod ciężarem dojrzałych owoców, spo-
śród liści dobiegają ptasie trele. Zbliża się jesień, czas tak szybko płynie. Niedługo mija termin naszej
umowy.
- Co cię sprowadza, kochana? - Enid rozsiada się na ogrodowym krześle, poluzniając węzeł błę-
kitnej jedwabnej apaszki. - Mam nadzieję na dobre wiadomości.
Angie stawia przed nami dwa drinki z miętą, lodem i plasterkami ogórka.
R
L
T
- Chciałam ci to powiedzieć osobiście, Enid - mówię opanowanym tonem, choć czuję się dość
marnie. - Bardzo ci dziękuję za wszelką pomoc i rady dotyczące mnie i Toma. Bardzo mi pomogłaś,
naprawdę! Potrafię zrobić pudding! Nie mam już pioruna na głowie i nie śpię we flanelowej piżamie.
Enid spogląda na mnie z konsternacją. Jej oczy jakby przygasły.
- Dzięki tobie poznałam fantastyczne koleżanki - kontynuuję niepewnie. - Traktuję cię bardziej
jak przyjaciółkę niż klientkę. Naprawdę. Ale muszę sama zająć się swoim życiem. - Przerywam, cze-
kając na jej zapewnienie, że rozumie, że wszystko w porządku. Nic takiego nie mówi, wygląda na
zdruzgotaną. - To przecież nie jest gra - dodaję desperacko. - Tylko moje życie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]