[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niemowlęciem jeszcze. Pewnie byłam dzieckiem jakiegoś zagrodnika, skradzionym w
łupie\czym napadzie. Częsta to rzecz w tych stronach. Rabusie na niewolnicę myśleli mnie
wychować, potem znudziło im się i w gęstwinie zostawili. Więc mali ludzie, i przyjazne im
zwierzęta, mnie wychowali. Byli dobrzy, przyjazni i du\o mnie nauczyli. W końcu darowali mi
ten łabędzi strój, który, jak mówili, kiedyś nale\ał do Walkirii. Za sprawą jego mocy mogę, choć
zwykłym człowiekiem urodzona, zmieniać się tak, jak widziałeś i dzięki temu \yć bezpiecznie.
Teraz idz gdzie chcesz, powiedzieli. Ale mnie nie ciÄ…gnÄ… zadymione siedziby ludzi. Tutaj sÄ… moi
przyjaciele; i przestrzeń, i niebo, którym mogę się radować. I to wszystko.
Holger skinął głową powoli.
Alianora spojrzała na niego.
- Ty jednak niewiele nam powiedziałeś o sobie - uśmiechnęła się niepewnie. - Gdzie jest twój
dom i jak się tu dostałeś, nie idąc przez ziemie ludzi ani przez Zrodkowy Zwiat, bo przecie\
zobaczyłbyś po drodze jakie one są?
- Sam chciałbym to wiedzieć - powiedział Holger.
Przez chwilę czuł chęć opowiedzenia jej wszystkiego, całej swej historii, ale prędko z tego
zrezygnował. Prawdopodobnie nic by z tego nie zrozumiała. Poza tym, dobrze jest mieć w
zapasie jakÄ…Å› tajemnicÄ™
- Myślę, \e rzucono na mnie czar - powiedział. - Mieszkałem tak daleko, \e w moim kraju
nigdy nawet nie słyszeliśmy o \adnym z tych miejsc. I nagle, jednej chwili, znalazłem się tutaj.
- Jak twój kraj się nazywa? - nalegała. - Dania.
Zaklął pod nosem, gdy wykrzyknęła:
- Słyszałam o twoim królestwie! Mimo \e odległe, szeroką cieszy się sławą. Chrześcijański
kraj, le\ący na północy Imperium, tak?
- Hmmmm... no... to nie mo\e być ta sama Dania. - Akurat! - Moja le\y w... - Nienawidził
myśli, \e musi jej kłamać w \ywe oczy. śeby chocia\ półprawda... Chwileczkę, kiedyś włóczył
się po Stanach... - Ja myślę o miejscu w Południowej Karolinie.
Potrząsnęła głową.
- Zdaje mi się, \e ty coś skrywasz. No có\, skoro taka twa wola. My z pogranicza nauczyliśmy
się nie być zbyt ciekawi.
Ziewnęła. - Idziemy spać?
Skulili się razem pod osłoną szałasu, szukając swego ciepła, gdy nadszedł nocny chłód. Kilka
razy - Holger budził się, szczękając zębami i czuł Alianorę, oddychającą równo obok niego. Była
słodkim dzieckiem. Gdyby nigdy nie znalazł drogi powrotnej...
Rozdział 6
Następnego ranka ruszyli w dół, szybko, mimo niebezpiecznej drogi. Hugi wrzeszczał, gdy
kopyta Papillona ześlizgiwały się ze stromizny, a potem huśtali się nad skrajem wiejącej chłodem
otchłani. Alianora unosiła się wysoko ponad nimi. Znalazła sobie mro\ącą krew w \yłach zabawę
- wisząc w powietrzu zmieniała się w człowieka, przybierając z powrotem łabędzią postać w
ostatnim momencie. w którym jeszcze mogła przerwać upadek. Obserwując to Holger bardzo
zapragnął uspokojenia, jakie dawała fajka. Jednak nie mógł jej zapalić, dopóki Hugi nie pokazał
mu jak korzystać z krzesiwa, które Holger miał w sakiewce przy pasie. Do diabła, dlaczego oni
w tym świecie nie mają zapałek?
Wędrowali przez sosnowy las. W pewnej chwili, jak nadciągająca burza, zamknął się nad nimi
półmrok. Gęstniał z ka\dym dziwnie stłumionym krokiem, Holger zastanawiał się, czy na końcu
drogi w ogóle będą w stanie cokolwiek widzieć. Skóra cierpła mu na myśl o przedzieraniu się na
ślepo przez krainę trolli, wilkołaków i Bóg jeden wie czego jeszcze.
W miarę, jak schodzili powietrze stawało się coraz cieplejsze. Gdy w końcu wynurzyli się z
lasu było balsamiczne, przepełnione kadzidlanym zapachem nieznanych Holgerowi kwiatów.
Wjechali do otwartej, pofałdowanej doliny. Hugi głośno przełknął ślinę.
- No, to myśmy ju\ w Faerie - zamruczał. - Jakim sposobem stąd wyjedziem, to ju\ insza
sprawa. Holger obrzucił zamyślonym spojrzeniem otaczający ich krajobraz. Mimo \e słońce ju\
się skryło, noc, której się tak obawiał, nie zapadła. Nie potrafił zidentyfikować zródła światła, ale
widział niemal tak wyraznie, jak w dzień. Niebo było wieczorne, głęboko błękitne i ten sam
błękit nasycał powietrze, jakby jechali pod wodą. Trawa była wysoka i miękka, ze Srebrzystą
poświatą na bladej zieleni, wśród niej białe kwiaty błyszczały jak gwiazdy. Asfodele, pomyślał
Holger. Skąd to wiedział? Tu i ówdzie dostrzegał krzaki białych ró\. Samotnie lub zagajnikami
stały drzewa, wysokie, smukłe, z mleczną korą i liśćmi koloru trawy. Nieśpieszne powiewy
wiatru poruszały nimi, wydobywając delikatne dzwonienie. W tym zwodniczym, nie dającym
cienia świetle nie potrafił prawidłowo ocenić odległości. W pobli\u płynął strumień, który nie
szemrał, ale grał - jakąś nie mającą końca melodię, opartą na obcej skali. Nad wodą unosiły się
zawirowania powietrza, fosforyzujące bielą, zielenią, błękitem.
Papillon parsknął i zadr\ał. Nie podobało mu się to miejsce.
Ja ju\ to widziałem, myślał Holger, taki sam chłodny, spokojny błękit ponad bladymi
drzewami i wzgórzami, które wtapiają się w niebo. Ale gdzie? Gdzie jeszcze wiatr wiał tak
śpiewnie i rzeka dzwięczała jak szklane dzwoneczki? Czy w jakiejś dawnej wizji, półsennej,
półprawdziwej, która nadeszła letnią nocą w Danii, a mo\e jeszcze dawniej, w latach ju\
zapomnianych? Nie wiem i sądzę, \e chciałbym się dowiedzieć.
Jechali dalej. W tej nie ulegającej \adnym zmianom poświacie czas wydawał się płynny i
niestały, mogli tak wędrować minutę albo stulecie. Niematerialny krajobraz przepływał wokół
nich, a oni wcią\ jechali. A\ wreszcie łabędzica spadła z nieba jak kula, wylądowała z trzepotem
skrzydeł i stała się Alianorą. Na jej twarzy malował się strach.
- Widziałam rycerza, który zdą\a w tę stronę - powiedziała łapiąc powietrze. - Rycerza z
Faerie. Nie wiem, jakie sÄ… jego zamiary.
Holger poczuł, \e jego serce zaczęło walić jak młot, zachował jednak pozór całkowitego
spokoju:
- Niedługo się dowiemy.
Obcy wyjechał zza wzniesienia. Siedział na wysokim śnie\nobiałym koniu o rozwianej
grzywie i dumnie wygiętej szyi. Jednak coś w tym zwierzęciu było niewłaściwego, zbyt długie
nogi, za mała głowa. Jezdziec ubrany był w pełną płytową zbroję, twarz krył za opuszczoną
przyłbicą. Kita białych piór kołysała się na szczycie hełmu, tarcza była pusta i czarna, poza tym
wszystko błyszczało nocnym błękitem. Zatrzymał się i czekał. a\ Holger podjedzie bli\ej.
Gdy Duńczyk był kilkanaście metrów od niego, zni\ył kopię.
- Stój i opowiedz się! - Jego głos miał wibrujące, metaliczne brzmienie, niezupełnie ludzkie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]