[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pieśni, przy których tańczyliśmy dziećmi, tutaj jest nasza ojczyzna, do której ciągną nas serca, i tutaj
znalezliśmy ciebie, kochana, mała
siostrzyczko! Dwa dni możemy tu zostać, potem polecimy stąd daleko za morze, do pięknego kraju,
który jednak nie jest naszą ojczyzną. Jak cię stąd zabrać? Nie mamy ani statku, ani łódki!
- Jakże was mogę wybawić? - pyta siostra.
I rozmawiali tak ze sobą prawie przez całą noc, drzemiąc tylko parę godzin.
Elizę obudził łopot skrzydeł łabędzi przelatujących nad nią. Bracia przemienili się znowu i lecieli,
zakreślając wielkie kręgi, byli już dość daleko, ale najmłodszy z nich pozostał; położył głowę na
kolanach Elizy, a ona gładziła jego białe skrzydła, przez cały dzień byli razem. Pod wieczór przyleciały
inne łabędzie, a kiedy słońce zaszło, stanęli przed nią w swej naturalnej postaci.
- Jutro odlatujemy stąd i dopiero po roku wrócimy, ale nie możemy ciebie tutaj zostawić. Czy masz
odwagę polecieć z nami? Mamy dość silne romiona, dość mocne skrzydła, aby móc cię przenieść przez
las i lecieć razem z tobą nad morzami.
- Ach, wezcie mnie ze sobą! - zawołała Eliza.
Przez całą noc pletli siatkę z giętkiego, wierzbowego łyka i mocnego sitowia, siatka była duża i mocna.
Eliza położyła się na niej, a kiedy wzeszło słońce i bracia przemienili się w dzikie łabędzie pochwycili
dziobami siatkę i polecieli ze swą kochaną siostrą, która jeszcze spała, wysoko aż pod chmury.
Promienie słoneczne padały wprost na jej twarz i dlatego jeden z łabędzi leciał nad jej głową i jego
wielkie skrzydła okrywały ją cieniem.
Byli już daleko od lądu, kiedy Eliza obudziła się, miała wrażenie, że jeszcze śni, taki to był cudowny lot
wysoko w powietrzu nad morzem. Obok niej leżała gałązka z pięknymi, dojrzałymi jagodami i wiązką
smakowitych korzeni, zebrał je dla niej najmłodszy brat, a ona uśmiechała się do niego w podzięce,
poznała, że to on leci nad jej głową i ocienia ją swymi skrzydłami. Lecieli tak wysoko w powietrzu, że
pierwszy okręt, który zobaczyli na dole, wyglądał jak biała mewa siedząca na wodzie. Za nimi wznosiła
się olbrzymia chmura niby wielka góra, i Eliza zobaczyła na niej swój własny cień oraz wyolbrzymiony
cień wszystkich jedenastu łabędzi. Był to tak wspaniały obraz, jakiego jeszcze nigdy nie widziała; ale
gdy słońce wzeszło wyżej i chmura została za nimi w tyle, kołyszący się miraż zniknął. Przez cały dzień
lecieli w powietrzu jak świszcząca strzała, ale lot ich był wolniejszy niż zwykle, bo nieśli przecież
siostrę. Nadciągała burza, zbliżał się wieczór. Eliza patrzała pełna lęku za zachodzące słońce, a na
morzu nie widać było jeszcze samotnej skały; zdawało jej się, że łabędzie silniej uderzają skrzydłami.
Ach, to ona była winna temu, że nie mogli dość prędko posuwać się naprzód; gdy słońce zajdzie,
przemienią się w ludzi, spadną do morza i utoną! Wówczas zaczęła się modlić z głębi serca do Boga, ale
wciąż jeszcze nie widziała skały. Czarna chmura zbliżała się, silne podmuchy zwiastowały burzę,
chmury wyglądały jak jedna wielka, grozna fala, mknąca naprzód jak wystrzelona kula. Błyskawica
zapalała się po błyskawicy. Teraz słońce dosięgło linii morza. Serce Elizy drżało. Nagle łabędzie spuściły
się w dół tak szybko, że dziewczynka myślała, że spadają, ale one wciąż leciały. Słońce było do połowy
pod wodą, wtedy dopiero spostrzegła małą skałę; nie zdawała się być większą od foki, która wysuwa
głowę z wody. Słońce zachodziło szybko, teraz wyglądało już jak gwiazda; wtedy stopa jej dotknęła
skały, słońce zgasło natychmiast, jak ostatnia iskra palącego się papieru; bracia stali ramię przy
ramieniu, a miejsca starczyło tyle tylko, co dla nich i dla niej. Morze uderzało o skałę i oblewało ich jak
ulewa. Niebo płonęło nieustającymi błyskawicami i grom uderzał po gromie, a bracia i siostra trzymali
się za ręce i śpiewali psalmy, czerpiąc z nich pociechę i otuchę.
Kiedy nastał świt, powietrze było czyste i ciche. Ze wschodem słońca łabędzie z Elizą opuściły skałę.
Morze ryczało jeszcze dziko, kiedy byli wysoko w powietrzu, biała piana na czarnozielonym morzu
wyglądała jak miliony łabędzi pływających po wodzie.
Kiedy słońce wznosiło się na niebie, Eliza zobaczyła górzysty kraj zarysowujący się w powietrzu, białe
lodowce błyszczały na wierzchołkach gór, a pośrodku wznosił się na milę zamek z jedną kolumnadą nad
drugą; niżej kołysały się palmowe lasy i wspaniałe kwiaty, wielkie jak młyńskie koła. Spytała, czy to
jest kraj, do którego lecą, ale łabędzie potrząsały głowami, bo to co widziała Eliza, było pięknym,
wiecznie zmieniającym się zamkiem z chmur - fatamorganą; ludzie nie mogli tam mieszkać. Eliza wciąż
patrzyła: zawaliły się nagle góry, lasy i zamek, a w ich miejsce stało dwadzieścia dumnych kościołów,
wszystkie do siebie podobne, z wysokimi wieżami i spiczastymi oknami. Wydawało jej się, że słyszy grę
na organach; ale to tylko morze szumiało. Oto gdy byli zupełnie blisko, kościoły przemieniły się w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]