[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pasa bagnisko. Kilku naszych ludzi, którzy zeszli ze szlaku, zniknęło bez powrotu w
zdradzieckim mule. Nie mieliśmy czasu ani siły na organizowanie grup ratunkowych.
Teraz każdy troszczył się sam o siebie. Walczyliśmy z całych sił, aby wydostać się z
tego piekła, i nie mieliśmy już siły, aby pomagać innym.
Przebyliśmy wreszcie koszmarne błota i wkroczyliśmy w sam środek wielkiego pola
zboża. Z jednej strony mieliśmy płonącą wioskę, a z drugiej rzekę z radziecką
artylerią na brzegu. Stary poganiał nas bezlitośnie. Zataczałem się i potykałem ze
zmęczenia. O mało nie upadłem, ale Gregor pobudził mnie do życia serdecznym
kopem.
* Ruszaj się, ty tępy młocie, chcesz tu paść?
Wytarłem z czoła pot i kapiącą krew, która niemal zalewała mi oczy. Paski plecaka
głęboko wcinały mi się w barki, ścierając skórę niemal do mięsa. Płuca dudniły mi
jak miechy kowalskie i w pewnym momencie przed oczami rozwarła się oślepiająco
jasna czerwień. Potknąłem się po raz kolejny, ale tym razem nawet kop od Gregora
nie mógł
mnie pobudzić. Upadłem i nie byłem w stanie się ruszyć. Czułem tylko, jak głowę
przenika chłód od ziemi. Niech idą beze mnie. Dalej już nie dałem rady. Niech złapią
mnie Rosjanie i robiÄ…, co chcÄ….
* Zastrzelić tego człowieka! * krzyczał pułkownik, lecąc w moją stronę świńskim
galopem. * Natarcie musi być kontynuowane!
* Natarcie? * spytał kpiąco Porta. * Myślałem, że jest to strategiczny odwrót...
Wspólne wysiłki Gregora i Legionisty postawiły mnie na nogi. Mały zmusił mnie do
otwarcia ust i do wypicia dziwnego płynu, który chyba był zdolny przeżreć stal
nierdzewną, ale w stanie, w jakim byłem, smak był mi obojętny. Zwymiotowałem
wszystko, co miałem w żołądku, i od razu poczułem się lepiej. Bóg jeden wie, co on
mi zaaplikował. Nigdy nie miałem odwagi zapytać go, co to było.
Kilometr dalej trafiliśmy na skraj lasu. Rzuciliśmy się między zbawcze drzewa i
przedzierając się przez krzaki, wchodziliśmy coraz głębiej w bezpieczną zieleń.
Dopiero teraz, tuż przed świtem zaznaliśmy chwili spokoju. W tym polskim lesie
można było ukryć całą armię, a my byliśmy ledwie zdekompletowaną kompanią.
Rosjanie nigdy nas tu nie znajdą, chyba że będziemy mieli pecha.
Rozciągnęliśmy się na ziemi, która wydawała się miękka jak gęsi puch. Ten stan
błogiego luksusu przekonywał nas, że jednak warto jest żyć.
Nie będziemy się wzdragać przed przelewem krwi i nie ma znaczenia, czy jest to
krew obca, czy niemiecka, bowiem tego wymaga od nas naród.
Himmler, fragment artykułu z Vólkischer Beobach*ter", 17 stycznia 1940 roku.
Pelagia Sacharowna, kapitan NKWD, oficer Å‚Ä…cznikowy z polskÄ… lewicowÄ…
partyzantką w Lublinie, wytrzymała już siedemnaście godzin tortur zadawanych
przez speców z SS. Nie pomogło opiekanie gołego ciała nad otwartym piecem *
straciła przytomność, nim zdążyła coś powiedzieć.
Przywrócili ją do świadomości za pomocą wiadra wody. Plecy miała całe pokryte
głębokimi popalonymi ranami. Każde ich dotknięcie wywoływało śmiertelny ból
agonii. Była kiedyś przepiękną kobietą. Nawet Dirle*wanger spędził z nią kilka nocy.
Obecnie nic nie pozostało z jej urody. Była już tylko ludzkim wrakiem zniszczonym
ponad granice wszelkiej wytrzymałości. Ciało miała obdarte ze skóry, a miejscami
widać było kości. Biedaczka jęczała i błagała o śmierć.
Kiedy wydusili z niej już wszystko, co chcieli wiedzieć, skrócili jej męki jednym
strzałem w tył głowy.
Rozdział 5
POLACY
Przebywaliśmy w lesie od trzydziestu sześciu godzin i cały czas padało. Deszcz
pojawił się wkrótce po naszym przybyciu i nie miał zamiaru nas opuścić. Przeciskał
się przez liście na drzewach i spływał potokami przez koleiny na ścieżkach i drogach.
Nasiąknięta ziemia była miękka jak gąbka, więc kiedy uformowaliśmy się w
kolumnę, maszerowaliśmy po kostki w lepkim błocie.
Zatrzymaliśmy się na odpoczynek w środku posępnego bagniska. Porta zdjął buty i
wylał z nich chyba z tonę wody, natomiast Heide, ku naszemu zaskoczeniu, wyjął z
plecaka zestaw do czyszczenia i zaczął się oporządzać. Najpierw zdjął buty, oskrobał
je z błota i sprawdził dokładnie podeszwy. Odkrył, że zgubił gdzieś trzy z trzydziestu
sześciu ćwieków. Oczywiście * miał zapasowe jak zawsze, kiedy wyruszał do walki.
Gdy załatwił sprawę obuwia, zajął się mundurem. Zmył zaschniętą krew z rękawów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]