[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jesteś tu całkiem bezpieczna. Spróbuj się odprężyć.
Po chwili była w swoim pokoju. Wystukała numer
Keitha.
- Jest u mnie - powiedziała szybko. - Twierdzi, że jest
winna", ale jeszcze nie wiem, czego. Jej sprawa rzeczy-
wiście nie wygląda typowo.
Keith słuchał i wyrazem twarzy dawał poznać przyjacio-
łom, że sprawa rozwija się po ich myśli.
- Andy - odezwał się. - Przez cały czas będę trzymał w rę-
ku swoją komórkę... Słyszysz? Dzwoń natychmiast, gdyby
coś było nie tak.
Andrea przyrzekła, tym razem już bez żadnych dodatko-
wych pytań. Trudno jej było zgadnąć, o co się toczy gra, ale
ufała Keithowi. Przecież, do licha, zaufała mu raz na całe ży-
cie!
Wróciła do kuchni.
- No, woda już gotowa.
- Miły ten pani domek - rozejrzała się Laura.
140
S
R
- Dziękuję. Też go lubię. - Andrea zalewała wrzątkiem to-
rebeczki ziołowej herbaty.
- Ja mam wynajęty pokój... W apartamentowcu przy
Caplan Arms.
- A, wiem. Znam to miejsce. - Postawiła na stole dzbanek
i usiadła naprzeciwko Laury. - Te zioła zawsze mnie
uspokajają - uśmiechnęła się. - Myślę, że i tobie posłużą.
Przez chwilę piły w milczeniu herbatę.
- Słyszała pani... - zaczęła kelnerka - o śledztwie...
w sprawie morderstwa Erica Chambersa?
Andrea zamrugała oczami.
- O czym? - Odstawiła filiżankę. Co ta Laura ma na my-
śli?... Chyba nie ona jest... zabójczynią? - Nie, właściwie
niewiele... A dlaczego pytasz?
- Ponieważ myślę... że znam winnego.
- Aleja... Czekaj no. Powiedz mi coś więcej.
- Najgorsze jest to, że zapewniłam mordercy alibi. I to
mnie strasznie gnębi.
W tym momencie Laura zaczęła płakać.
Andrea wstała i sięgnęła po niezawodne pudełko z papie-
rowymi chusteczkami. Postawiła je obok filiżanki Laury.
Równocześnie zastanawiała się intensywnie, co właściwie
powinna zrobić? Słuchać dalej zwierzeń dziewczyny?
Czy nakłonić ją, aby pojechały od razu na policję? Ostatecz-
nie morderstwo to nie sprawa dla wolontariuszki New Hope,
tylko dla oficera dochodzeniowego.
A jednak nie powinna zawieść zaufania kogoś, kto szuka u
niej pomocy... Lepiej najpierw wysłuchać, co ta dziewczyna
ma do powiedzenia. A potem ewentualnie coÅ› siÄ™ postanowi.
141
S
R
Laura uspokoiła się trochę i podjęła swą opowieść.
- Zaczęło się od tego, że podkochiwałam się długo w Se-
bastianie Wescottcie. Beznadziejna sprawa... Bo wątpię, żeby
on w ogóle zauważał moje istnienie. Wiem, że jestem głu-
pia... - Laura westchnęła. - Tymczasem jakieś pół roku temu
pojawił się w Royal jego przyrodni brat, Dorian Brady. Zna
pani ich obu?
- Poznałam ich... - Dorian Brady? To przecież ten, co
podczas balu upierał się przy zawarciu znajomości ze
mnÄ…... - No i co dalej?
- Dorian jest dosyć podobny do Sebastiana... Te same
szare oczy i kasztanowe włosy... I niech pani sobie wy- obra-
zi, że on mnie sobie wypatrzył w Royal Diner... No i zaczęli-
śmy ze sobą chodzić. A niech to! - Otarła łzę.
Andrea dolała jej herbaty.
- Mów dalej, mów.
- Pewnego razu przyszedł do Diner, zamówił kolację...
przyniósł jakieś papiery i powiedział, że posiedzi dłużej, na-
wet do północy. Ulokował się przy swoim zwykłym stoliku,
takim na uboczu. - Laura wypiła łyk herbaty. - Prosił, żeby
mu nie przeszkadzać. - Nachyliła się ku Andrei. - Nie od razu
zorientowałam się, o co w tym wszystkim chodzi... Dopiero
pózniej pokojarzyłam różne fakty.
- Ale jakie sÄ… fakty?
- Jestem prawie pewna, że to Dorian zabił!
- Owego Chambersa?
- Tak, tego księgowego z Wescott Oil.
Andrea splotła ramiona.
- Ale skąd ten domysł?
142
S
R
- Sam Dorian mnie naprowadził... To niebezpieczny czło-
wiek. Bawił się, badał niby moją inteligencję, robił różne
aluzje, puszczał oko, Eric to, Wescott tamto, wie pani, jak to
jest... A tamtego wieczoru, w Royal Diner, kiedy myślał, że
nikt tego nie widzi, wyślizgnął się tylnym wyjściem i nie by-
ło go z pół godziny. Kiedy policja pytała pózniej, co robił
tamtej nocy, mówił, że cały czas siedział w Diner i że ja mo-
gę to poświadczyć.
I ja, głupia zeznałam, że mówi prawdę... Pomogłam mu. - Tu
Laura znów zaczęła płakać. - Nie wiem, dlaczego to zrobi-
łam. Może po to, żeby się zemścić na Sebastianie... Za to, że
mnie nie zauważa. Wiem, że to głupie... I może ze strachu?...
Bo Dorian to naprawdę ostry facet... - Wytarła nos. - Potem
pytali mnie jeszcze o Doriana przyjaciele Sebastiana i im tak-
że powtórzyłam to samo, co na policji.
Andrea podniosła się i jeszcze raz nastawiła wodę. Nie
wszystko było dla niej jasne. Obróciła się ku Laurze.
- Kto to sÄ… ci przyjaciele Sebastiana?
- To członkowie Klubu Teksańskiego, zamknięte kół-
ko. Wiedziałam, że rekomendowali Doriana do klubu,
więc przypuszczałam, że z nim trzymają.
Ach tak. W tym momencie dotarło do Andrei w pełni,
dlaczego Keith tak się angażuje w sprawę panny Edwards.
Z kim jednak trzyma Keith?... Przypomniała sobie jego
starcie z Dorianem w czasie balu i ostrzeżenia przed nim.
A więc nie jest po jego stronie... Nonsens!... Zarazem zrobiło
jej się przykro, że narzeczony ma przed nią jakieś
tajemnice. Czyżby jej nie ufał?
Woda się zagotowała. Andrea zalała nią zioła, których
143
S
R
resztka zdążyła mocno naciągnąć. Postawiła dzbanek na sto-
le.
- No a... Dlaczego w ogóle pan Brady miałby zabijać
Chambersa?
- Dorian wiedział, że Eric jest hazardzistą i że jako
księgowy ma dostęp do kont Wescott Oil. Domyślam się,
że zachęcał Erica do defraudacji. Coś mi napomykał, że
dzięki sztuczce komputerowej zrzucą winę na Sebastiana.
A zysk miał być do podziału na dwóch... Dorian wygadywał
zawsze na ojca, że nic mu nigdy nie dał, bo kocha
tylko Sebastiana. Znalazł teraz okazję, żeby odebrać swoją
część.
- Uhm. I co dalej...?
- Możliwe, że Chambers zbuntował się, sprzeciwił Doria-
nowi. Nie wiem... W każdym razie zginął...
- Rozumiem... - Andrea odstawiła filiżankę. - Rozumiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]