[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cu, powody ostrożności były całkiem zrozumiałe.
Pewnie uważał, że lepiej nie oddawać Rosalyn ser
ca, bo i tak któregoś dnia go porzuci.
Co za bzdury! To Christian odejdzie, wróci do
Nowego Jorku, gdzie wokół niego zapewne kręcą
się chętne, sprytne kobiety...
Nagle opadły ją wspomnienia: Christian wręcza
jący garść monet pani Davidson. Wyraz zakłopota
nia na jego twarzy, gdy śmiała się, że kupił sforę
psów. Wkrótce przed oczami stanęły jej wszystkie
253
dobre rzeczy, które zrobił od przybycia do miasta.
Uświadomiła sobie, że jest ich dużo. Nie były
to postępki człowieka bez serca, o, nie. Christian
chętnie pomagał ludziom, a kiedy ostatnio zrobio
no coś dla niego? Jak mogła go winić, że jej nie
ufa, skoro z doświadczenia wiedział, że lepiej ni
kogo nie darzyć zaufaniem? Ona też go oszukała,
powodowana gniewem i urażoną dumą.
Głęboko zamyślona, wstała z łóżka i wyjęła z pu
dełka walentynkę w rubinami. Gospodyni znalazła
ją w saloniku i odniosła na miejsce, dzięki Bogu.
Dziewczyna usiadła i położyła kartkę na kola
nach. Gryząc wargę, przez długą chwilę podziwia
Å‚a drogocennÄ… pamiÄ…tkÄ™. Zgodnie z prawem rubi
ny należały do Christiana, a raczej do jego babki.
Callie nie wiedziała, że nie wolno jej rozporzą
dzać walentynką, ale ten fakt nie umniejszał winy
Rosalyn, skoro znała prawdę.
Powinna zwrócić kamienie, zanim Garret
przedstawi dowód własności. Wtedy będzie wie
dział, że to jej własna decyzja.
Rosalyn od razu poprawił się humor. Udowod
ni Christianowi, że istnieją ludzie godni zaufania.
Może wtedy otworzy się przed nią? Na pewno
czuje, że łączy ich coś szczególnego. Nie zaprze
czy temu, choćby nie wiadomo jak się starał.
Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby nie spró
bowała wszystkiego co w jej mocy, żeby Christian
znowu jej uwierzył.
254
Ostatecznie, stawkÄ… jest jej serce.
Rosalyn włożyła walentynkę z powrotem do
pudełka. Tylko ta kartka została jej jako pamiąt
ka po przybranej matce, ale Callie na pewno po
chwaliłaby jej decyzję. Gdyby wiedziała, że mąż
ukradł rubiny, tym bardziej nalegałaby na ich
zwrot. Dzięki Bogu, że nie znała prawdy.
Rosalyn zeszła na dół i założyła płaszcz.
Na dworze już zapadł zmrok. Nie było wiatru.
Zanosiło się na piękną, chłodną noc z wygwieżdżo
nym niebem. Dziewczyna położyła pudełko na
ganku i zapięła guziki. Ruszyła ulicą. Spodziewała
się, że minie trochę czasu, nim znajdzie dorożkę.
Lodowate powietrze wypędziło z niej resztki zmę
czenia. Tak, to był długi, pracowity dzień, ale wkrót
ce zobaczy się z Christianem. Od razu zapomniała
o całym świecie. Myślała tylko o jego reakcji.
Będzie zadowolony? Zmieni o niej zdanie? Nie
chciała, żeby uważał ją za złodziejkę.
Za sobą usłyszała turkot kół. Kiedy powóz się
zbliżył, z wielką ulgą stwierdziła, że to nie Willis.
Dzięki Bogu! Znajomemu dorożkarzowi nie
spodobałby się cel podróży. Może nawet odmó
wiłby podwiezienia jej do hotelu.
Rosalyn zatrzymała dorożkę. Rozpoznała woz
nicę, który czasami zastępował Michaela, odkąd
temu ostatniemu urodziło się kolejne dziecko.
- Daniel, prawda?
Mężczyzna był zaledwie kilka lat starszy od
255
niej. Zdziwiony uchylił kapelusza i zeskoczył
z kozła. Rosalyn za pózno uświadomiła sobie wła
sny błąd. Powinna była milczeć, bo woznica naj
wyrazniej jej nie pamiętał.
- Zabiła mi pan ćwieka, panienko. Chyba pani
nie znam.
Dziewczyna zmusiła się do uśmiechu.
- Rosalyn Mitchell. Pracuję w wytwórni...
- Kupidyn! Pani jest Kupidynem! - Mężczyzna
rzucił jej przyjazne spojrzenie. - Słyszałem o pani.
- Tak. Mam... - Odchrząknęła. Nigdy nie na
uczy się przebiegłości i nigdy nie przyzwyczai się
do tego, że ludzie nazywają ją Kupidynem. Gdy
by wiedzieli, jaki zamęt panuje w jej sercu! - Mam
przesyłkę do hotelu Bolten.
To nie jest kłamstwo, uspokoiła się w myślach
i wsiadła do pojazdu.
Daniel wdrapał się na ławeczkę woznicy. Koń ru
szył szybkim kłusem i po paru minutach dorożka
zatrzymała się przed hotelem. Mężczyzna otworzył
drzwi, zanim Rosalyn zdążyła sięgnąć do klamki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]