[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ojca Baldiego.
Zatrzymasz go na przejściu dla pieszych. Zrozumiano, Stróżu"?
Trzask zakończył rozmowę. Mężczyzna z papierosem po-
łożył krótkofalówkę na siedzeniu pasażera, poprawił okulary przeciwsłoneczne i zaczaj jechać w
stronę benedyktyna. Zakonnik szedł, niczego nie podejrzewając.
Już?
Głos Stróża" domagał się instrukcji.
Naprzód. To wystarczyło.
Stróż", potężny Piemontczyk, schował odbiornik do kieszeni marynarki i przyspieszył kroku,
kierując się ku celowi. W ciągu kilku sekund minął go i zatrzymał się na czerwonym świetle.
Poczekał, aż ewangelista stanie obok niego. W odległości bliższej niż pięć metrów od nich nie było
nikogo. Okazja była doskonała.
- Bello giorno, vero? zagadnął mężczyzna płynnie po włosku stojącego przy nim zakonnika.
Baldi się zdziwił. Przytaknął z obojętnym uśmiechem i starał się ignorować obcego, wbijając wzrok w
drugÄ… stronÄ™
ulicy. Była to ostatnia rzecz, jaką zrobił, zanim ogoloiny na łyso, ubrany w nieskazitelny garnitur od
Armaniego mężczyzna wyjął krótki pistolet z tłumikiem i wbił go w żebra benedyktyna.
Jeśli się ruszysz, strzelę szepnął.
Ewangelista zbladł. Serce stanęło mu w gardle. Co za dziwne uczucie. Ksiądz nawet nie zauważył
pistoletu, ale mógł sobie wyobrazić jego lufę, naciskającą mu na wątrobę. Nigdy nie celowano do
niego z broni, a teraz sparaliżowało go zimne, irracjonalne przerażenie.
To... to pomyłka wyjąkał w nieskładnej hiszpańsz-czyznie. Nie mam pieniędzy.
Nie chcę ojca pieniędzy.
A... Ale ja nie...
Czy nie nazywa siÄ™ ojciec Giuseppe Baldi?
Tak wybełkotał.
W takim razie nie ma żadnej pomyłki.
Zanim Stróż" skończył mówić, furgonetka zatrzymała się przy przejściu. Wystarczyło jedno
pchnięcie, żeby ciało ewangelisty ustąpiło i upadło twarzą do dołu na podłogę samochodu. Kiedy
zakonnik znalazł się w środku, silne ręce posadziły go na tylnym siedzeniu pojazdu.
A teraz proszę być grzecznym. Nie chcemy zrobić ojcu krzywdy.
Kim jesteście? Czego ode mnie chcecie?
Baldi wyjąkał te dwa zdania po włosku. Był zdezorientowany, serce biło mu jak szalone, piekły go
ramiona i zaczynał rozumieć, że właśnie został porwany.
Ktoś chce się z ojcem spotkać powiedział łysy. Proszę usiąść wygodnie.
Mężczyzna, który do niego celował, siedział teraz obok kierowcy i obserwował ewangelistę przez
lusterko wsteczne.
Proszę nie robić głupstw, ojcze, mamy przed sobą kilka godzin podróży, zanim dotrzemy na
miejsce.
Kilka godzin? Dokąd jedziemy? jęknął.
Do miejsca, w którym będziemy mogli porozmawiać, drogi Zwięty Aukaszu.
Baldi poczuł strach. Ci ludzie nie porwali go przypadkowo: wiedzieli, kim byt A co gorsza, musieli go
śledzić jeszcze w Rzymie. Pytanie brzmiało: w jakim celu?
Benedyktyn poczuł ukłucie w przedramię i stracił przytomność. Wstrzyknięto mu dziesięć
miligramów valium, dzięki któremu miał przespać najbliższe pięć godzin.
Kiedy wszystko zalała ciemność, ford transit wjechał na obwodnicę Bilbao, z której skręcił na
autostradę A-68 w kierunku Burgos. Następnie wjechał na drogę szybkiego ruchu
prowadzÄ…cÄ… do Madrytu, którÄ… dotarÅ‚ do Santo Tomé del Puerto, leżącego tuż przed wjazdem do portu
Somosierry. W tym miejscu zaczyna się droga numer 110 prowadząca do Segowii, w której porywacze
zatankowali za siedem tysięcy peset* na stojącej przy rzymskim akwedukcie stacji benzynowej.
Pózniej wjechali na szosę prowadzącą do Zamar-ramali, nie dojeżdżając jednak do miasteczka.
Znajdujący się na desce rozdzielczej zegarek wskazywał siedem minut po dziesiątej wieczorem.
Pojazd zatrzymał się pod kamiennym krzyżem stojącym w pobliżu jednej z najbardziej niezwykłych
świątyń hiszpańskiego średniowiecza. Kierowca wyłączył silnik. Dwa błyski długich świateł w
kierunku fasady kościoła uprzedziły oczekujących, że gość już się
zjawił.
* Około 42 euro.
64
Ciemna sylwetka kościoła Vera Cruz kontrastowała z malującą się w głębi mozaiką latarń
oświetlających Segowię. Nawet Alkazar, niezwyciężona forteca górująca nad miastem, nie był w
stanie przyćmić aury tajemniczości spowijającej ten niezwykły, dwunastoboczny budynek. Vera Cruz
różnił się od wszystkich otaczających go zabytków. Nie przypominał zresztą europejskich kościołów.
%7ładen budynek Starego Zwiata nie był zbudowany na planie dwunastokąta, na wzór Grobu
Zwiętego w Jerozolimie. %7ładen.
Pogrążony w całkowitym mroku kościół wyglądałby na pusty, gdyby nie pojedyncza smuga światła
wydobywająca się przez jego zachodnie drzwi. Szybko, Stróżu", nie mamy czasu do stracenia.
Dwa duże cienie wniosły do kościoła bezwładne ciało ewangelisty. Postacie minęły po omacku niemal
całkowicie wyblakłe średniowieczne freski przedstawiające templariuszy i krzyżowców i odnalazły
strome schody prowadzące do najświętszego pomieszczenia. Był to edykuł, mała sala ukryta w grubej
kolumnie podtrzymującej dach budynku. To nie był
kościół, lecz martyrium, świątynia zaprojektowana dla upamiętnienia śmierci i zmartwychwstania
Chrystusa, a ukryte pomieszczenie było jej sancta sanctorum.
Goryle położyli ostrożnie Giuseppe Baldiego na płytach z palonej gliny, uważając, żeby nie uderzył
głową o stojący w sali ołtarz. Czekała tam na nich dziwna para: mężczyzna okryty białą tuniką i
ubrana na czarno kobieta w czerwonych mokasynach.
Spózniliście się powiedział mężczyzna.
Jego głos odbił się od pustych ścian, pokonując półmrok.
Ptaszek pojawił się pózniej, niż myśleliśmy usprawiedliwił się trzymający papierosa cień.
Dobrze, nie szkodzi. Zostawcie nas teraz samych. Kierowca furgonetki pożegnał się z szacunkiem
i oddalił
posłusznie. Kilka sekund pózniej w głębi świątyni dało się słyszeć głuche uderzenie świadczące o tym,
że wejście do Vera Cruz zostało zamknięte. Mężczyzna w białym płaszczu pochylił się nad
nieprzytomnym ojcem Baldim, próbując go ocucić.
Zakonnik powoli zczynał się budzić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]